[ Pobierz całość w formacie PDF ]
długość sukienki jest idealna dla niej i chociaż nawet ja starałem się ją rozweselić opowiadaniem
o nowo złowionym jej siatką rzadkim gatunku motyla, matka pozostała niewzruszona przez całą
drogę. Bez wątpienia utrata cennej lodówki bardzo ją dotknęła.
Po wejściu do domu nalała sobie brandy i siadła na sofie, zastanawiając się pewnie, jak
poradzi sobie z posiłkami do czasu wydobycia lodówki z głębin morskich, co niewątpliwie
nastąpi, jak wszyscy, łącznie ze Spirem, zapewnialiśmy.
Larry znalazł jakieś listy do siebie. Napełniwszy szklaneczkę winem zaczął je
z zainteresowaniem otwierać.
Och, świetnie! wykrzyknął przy drugim liście. Przyjeżdżają Grubensteinowie... razem
z Gertrudą!
Uwaga ta wyrwała matkę z gastronomicznego transu.
Grubensteinowie? powtórzyła. Chyba nie mówisz o tym okropnym tłustym
człowieczku, który wygląda, jakby nie mył się przez sześć tygodni, i o jego żonie Cygance?
Wielki talent zachwycał się Larry. Będzie z niego niezły poeta. Ona maluje niezwykle
pięknie. Gertruda też jest niezwykle interesująca. Polubisz ją.
Im rzadziej będę ich widywała oświadczyła z godnością matka tym większą będę miała
przyjemność. Nic nie wiem o tej Gertrudzie, ale państwo Grubensteinowie pozostawiają wiele do
życzenia.
Co rozumiesz przez im rzadziej będę ich widywała ? spytał zaskoczony Larry. Oni
przyjeżdżają, aby z nami mieszkać!
Chyba nie zaprosiłeś ich tutaj!
Oczywiście, że tutaj oparł Larry, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Nie
mają pieniędzy, żeby zatrzymać się gdzie indziej.
Matka pociągnęła duży łyk brandy i założyła na nos okulary, co było wyrazem
najwyższego zdenerwowania Posłuchaj, Larry powiedziała stanowczo to się musi skończyć!
Nie życzę sobie, żebyś zapraszał swoich znajomych. Przynajmniej mnie o tym uprzedzaj. Kiedy
oni mają zamiar przyjechać?
Pojutrze odparł Larry.
To się musi skończyć powtórzyła matka bo inaczej moje nerwy tego nie wytrzymają.
Nie rozumiem, czemu się czepiasz zirytował się Larry. Grubensteinowie tworzą bardzo
sympatyczne trio. A poza tym właśnie wróciłaś z bardzo miłego odpoczynku, prawda?
III
Przewóz żółwi
Pod koniec tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku, kiedy widać byto, że wojna
zbliża się nieuchronnie, moja rodzina powróciła z Korfu do Anglii. Zamieszkaliśmy na razie
w Londynie, a matka dokonywała regularnych najazdów na angielskie wioski, by znalezć jakiś
dom. Dzięki temu mogłem spokojnie zająć się zwiedzaniem. Nie przepadałem za wielkimi
miastami, choć znałem tylko Korfu, wielkością odpowiadające małemu angielskiemu
miasteczku. Rozległe przestrzenie Londynu musiały jednak kryć w sobie mnóstwo
pasjonujących miejsc. Nie mogłem oczywiście ominąć Muzeum Przyrodniczego, nieuniknione
stały się też wizyty w zoo, w którym zaprzyjazniłem się z kilkoma pracownikami. Utwierdziłem
się wtedy w przekonaniu, że praca w zoo jest moim powołaniem i gwałtownie zapragnąłem
posiadać taki ogród na własność.
W pobliżu naszego mieszkania znajdował się sklep, który absorbował całą moją uwagę.
Nazywał się Akwarium . W oknie wystawowym stały ogromne zbiorniki z jaskrawo
ubarwionymi rybami i, co ciekawsze, rząd oszklonych skrzynek zawierających zaskrońce,
wielkie zielone jaszczurki i ropuchy z wyłupiastymi oczami. Potrafiłem długo wpatrywać się
tęsknie w te cudne istoty. Ale ponieważ miałem już w mieszkaniu całą chmarę małych ptaków,
dwie sroki i małpkę, czułem, że przynosząc kolejne żywe okazy, bez względu na kształt
i wielkość, ściągnę na siebie gniew rodziny. Mogłem więc tylko stać i marzyć o tych pięknych
gadach.
Pewnego ranka, gdy przechodziłem koło sklepu, uwagę moją przykuła wywieszka na
jednym z akwariów: Potrzebny odpowiedzialny pomocnik . Po powrocie do domu zacząłem się
zastanawiać.
W sklepie zoologicznym na końcu ulicy proponują pracę oznajmiłem matce.
Naprawdę, kochanie? powiedziała matka machinalnie, nie zwracając na mnie uwagi.
Tak, napisali, że potrzebują młodego, odpowiedzialnego pomocnika. Myślałem, że... żeby
się zgłosić bąknąłem.
Zwietny pomysł wtrącił Larry. Może w takim razie zabierzesz tam swoje zwierzaki?
Nie sądzę, żeby mu na to pozwolili rzekła matka.
Jak myślisz, ile oni płacą za taką pracę? spytałem.
Raczej niezbyt dużo odparł Larry. Nie wydaje mi się, żebyś pasował do określenia
odpowiedzialny .
Ale coś muszą mi zapłacić, prawda?
Czy nie jesteś za mały, żeby podjąć pracę? zastanawiał się Larry.
Mam prawie szesnaście lat.
W takim razie idz i spróbuj swoich sił.
Następnego ranka poszedłem do sklepu. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Niski,
szczupły mężczyzna o ciemnej cerze, w wielkich okularach w rogowej oprawce, ruszył ku mnie
żwawo.
Dzień dobry, dzień dobry szanownemu panu! przywitał się. Czym mogę służyć?
Podobno... ehm... potrzebuje pan pomocnika? mruknąłem.
Przekręcił głowę na bok i otworzył szeroko oczy.
Pomocnika? powtórzył. To znaczy, że chciałbyś dostać tę pracę?
No... tak.
Czy masz jakieś doświadczenie? spytał z powątpiewaniem.
Och, ogromne. Zawsze trzymam w domu różne gady, ryby i tym podobne rzeczy. Mam ich
całe mnóstwo.
Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie.
Ile masz lat?
Szesnaście... prawie siedemnaście skłamałem.
No cóż, nie otrzymasz zbyt dużo pieniędzy. Traktuję to jako nadzwyczajny wydatek. Na
początek mogę ci dać jedynie funt dziesięć.
Dobrze zgodziłem się. Kiedy zaczynam?
Najlepiej od poniedziałku odparł. Do tego czasu zdążę przygotować wszystkie
dokumenty. W przeciwnym razie zrobi się bałagan, prawda? Aha, nazywam się Romilly.
Także się przedstawiłem, po czym oficjalnie uścisnęliśmy sobie ręce. Przez długą chwilę
staliśmy patrząc na siebie. Nie ulegało wątpliwości, że Romilly nigdy dotąd nikogo nie
zatrudniał i nie bardzo wiedział, jak się zachować. Pomyślałem, że mu pomogę.
Może by mnie pan oprowadził po sklepie? zaproponowałem. - I wyjaśnił, czego ode
mnie oczekuje.
Cóż za świetny pomysł! zawołał. Wprost doskonały! Skakał po sklepie, wymachując
rękami jak motyl skrzydłami i pokazywał mi, jak czyścić akwarium dla ryb, jak wrzucać larwy
żabom i żółwiom, gdzie stoją szczotki i miotły. Piętro niżej mieściła się piwnica, gdzie trzymano
pokarm dla ryb, siatki i inne rzeczy. Stała tam też wielka miska z kapiącą do niej cały czas wodą,
w której znajdowało się coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak surowe serce owcy. Z bliska
okazało się, że są to zbite w zwartą kulę rureczniki. Te jasnoczerwone robaki stanowiły
przysmak ryb, podobnie jak niektórych płazów i gadów. Odkryłem, że poza niezwykłymi
okazami na wystawie w środku znajduje się ich jeszcze więcej skrzynki pełne jaszczurek,
żółwi wodnych i lądowych, lśniących węży, zbiorniki z wilgotnymi, nadymającymi się żabami,
traszki z ogonami falującymi jak proporce. Po tylu miesiącach w zakurzonym i suchym
Londynie sklep wydał mi się istnym rajem.
A więc rzekł Romilly, gdy oprowadził mnie po całym sklepie zaczynasz
w poniedziałek, tak? Punktualnie o dziewiątej. Nie spóznij się, dobrze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]