[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najpierw zrobiła zaszokowaną minę, a potem wybuchnęła śmiechem.
- Starsza pani, która mieszka ze mną po sąsiedzku, omal nie
zabiła mnie wzrokiem, gdy wszedł na jej trawnik.
- Jakoś nie masz podejścia do starszych pań.
- To fakt. - Czy to znaczy, że do młodszych ma podejście?
Zdecydował się wyznać całą prawdę. - Szczerze mówiąc, nie wiem,
czy sobie z nim poradzę.
- Podobnie się czułam po pierwszych kilku nocach z Bobbi - z
uśmiechem powiedziała Linda. - Byłam wykończona, zdenerwowana,
po prostu do niczego.
Nie powiedziała tego wprost, lecz doskonale wiedział, o co
chodziło. Była pozostawiona samej sobie, nie mogła liczyć na pomoc
Blaira. Jego niechęć do kumpla jeszcze bardziej się pogłębiła. Blair na
pewno pozbyłby się szczeniaka, nie ma mowy, by cokolwiek dla
niego poświęcił.
Zatrzyma psiaka choćby po to, by udowodnić samemu sobie, że
nie jest skończonym egoistą. Szczeniak jakby wyczuł stan jego ducha,
110
R S
bo podbiegł i zaczął ciągnąć Ricka za rozwiązane sznurowadła, potem
podniósł mordkę na pana i wesoło zamerdał ogonkiem.
- No już dobrze, zostajesz.
- Tylko wymyśl mu jakieś imię.
Uśmiechnął się. Czy to nie wariactwo? Stać o czwartej rano na
trawniku przed domem i cieszyć się życiem, choć pada z
niewyspania? Omawiają imiona dla psa, pogodę czy wydarzenia na
świecie, a pytanie wiszące w powietrzu odpływa w siną dal...
- Masz jakiś pomysł?
- Wyrośnie na wielkiego psa, to może Okruszek albo Liliput?
Byłoby zabawnie.
- Myślałem o czymś innym. Reks albo Pirat.
- Jesteś mało kreatywny.
Tak jej się tylko wydawało, bo jego wyobraznia aż buzowała na
myśl o tej różowej piżamce.
- Pewnie się zastanawiasz, co robię tu o tej porze. - Szurała nogą
o ziemię. Była w kapciach.
Zapomniał już o tym pytaniu i niemal żałował, że jednak padło,
bo żartobliwy nastrój Lindy rozwiał się bez śladu. Była bardzo
zakłopotana.
- Sądząc po twoim stroju, miałaś w domu pożar - zażartował, by
nieco ją rozluznić.
Uśmiechnęła się.
- Nie. Znił mi się ten piesek.
111
R S
- Tak? - Zaskoczyła go. Nie robiła wrażenia osoby przesądnej
czy lekko szurniętej, choć niedawno przyłapał ją, jak leżała w piżamie
na wilgotnej trawie i obserwowała żurawia. - Może wejdziesz do
środka i opowiesz mi dokładniej? Na pewno szybko nie zasnę.
- Nie, dzięki. - Schowała wstydliwie w dżinsy wysuwającą się
piżamę.
- Skoro przyjechałaś, to jest to dla ciebie ważne. Chodz.
Popatrzyła na samochód, odetchnęła głęboko i ruszyła za Rickiem do
domu. Zapalił światło w kuchni. Piesek pognał do miski z wodą i
wychłeptał ją żwawo.
- Nawet nie masz pojęcia, ile on siusia - poskarżył się Rick, a
Linda wybuchnęła śmiechem. - Daj, powieszę ci kurtkę. - Gdy
mocniej ściągnęła poły, dodał: - Wiem, że jesteś w piżamie. Już raz
cię w niej widziałem. Sam też nie jestem całkiem ubrany.
Oddała mu kurtkę. W tej swojej piżamce wyglądała super.
Zabawnie i seksownie.
- Co zrobisz, gdy będziesz musiał wyjść do pracy?
Aha, znowu wrócili do psa. Wyraznie unikała odpowiedzi na
pytanie, dlaczego tu przyjechała.
- Na pewno go tu samego nie zostawię. Zobacz, co zrobił z
żyrafą. - Gdy nastawiał kawę, szlafrok rozchylił się lekko i Linda
spostrzegła jego nagi tors. Dokładnie wiedział, kiedy to się stało.
Popędziła do salonu, podniosła żyrafę.
- Czy to ślady po jego ząbkach? Trzeba mu dać kostki do
gryzienia. Masz takie?
112
R S
- Jeszcze nie.
- Bo nie zamierzałeś stać się właścicielem pieska?
Znieruchomiał. A więc to jest powód jej wizyty.
- Nie kupiłeś go dla siebie, prawda? - Oparła się o futrynę,
skrzyżowała ramiona.
Czuł na sobie jej uważne spojrzenie. Uciekł wzrokiem. Podsunął
kubek pod strużkę kawy.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo taki miałam sen. %7łe ten piesek miał być dla mnie.
- Cóż - podał jej kawę. - Coś w tym jest.
- Czyli to prawda?
- Przerażasz mnie. Co jeszcze ci się śniło? - Nie patrzył na jej
usta ani na oczy. Ani na piżamę. Nawet nie chciał myśleć, co pod nią
się kryło. Skoro Linda potrafiła czytać w jego myślach...
- Dlaczego chciałeś dać mi pieska?
- W twoim śnie nic o tym nie było?
- Nie.
Odetchnął głęboko. Nie będzie niczego ukrywał.
- Chciałem, byś miała dobrego, oddanego przyjaciela. - Zawahał
się. - Wtedy nie musiałbym szukać ci odpowiedniego faceta, który
spełniłby moje wymagania. - Już wiedział, że to uczciwe wyznanie
niezbyt jej się spodobało. Może nie powinien być taki szczery? Ale
czego można wymagać od człowieka o czwartej piętnaście rano? - To
co, jesteś zadowolona? - zapytał, choć dobrze wiedział, że tak nie jest.
- Po to przyjechałaś?
113
R S
- Nie do końca. Myślałam, że chodzi o pieska, ale po drodze
zrozumiałam, że nie w tym rzecz.
- A w czym?
- Chciałam się upewnić co do ciebie. Czy jesteś wolny. Zastygł.
A więc to o to chodzi. Niestety, on nie jest do wzięcia. Chciałby być,
lecz los sprzysiągł się przeciwko niemu. Blair powierzył mu swoją
tajemnicę. List, który od niego dostał, czytał tyle razy, że znał go na
pamięć.
 Jesteś szlachetnym człowiekiem, masz niezłomny charakter.
Czasami miałem ci to za złe, bo czułem się od ciebie gorszy. Jednak
teraz cieszę się, że mam kogoś, komu mogę całkowicie zaufać".
To żona powinna być dla Blaira najbliższym powiernikiem, lecz
już po kilku zdaniach było jasne, dlaczego to nie jej się zwierzył. Rick
wzdragał się w duchu, poznając tę mroczną tajemnicę, jednak czuł się
zobowiązany do dyskrecji. Blair obdarzył go zaufaniem, a teraz nie
było go wśród żywych. Gniótł go ciężar tej tajemnicy i spoczywającej
na nim odpowiedzialności.
Blair, który nigdy nie wydawał mu się człowiekiem przesądnym
i działającym pod wpływem przeczucia, wręczył mu kopertę z
napisem:  Otworzyć w razie mojej śmierci". Stało się to na tydzień
przed pożarem, w którym zginął, przez co przesłanie listu było tym
bardziej poruszające. Jedno, co można było dobrego powiedzieć o
Blairze, to fakt, że poczuwał się do tego, by zadbać o swoje dziecko.
Rick znał prawdę, która mogłaby zburzyć życie Lindy. Nie mógł
jej tego zrobić. Przez ostatnie dni zaszła w niej tak wielka zmiana, w
114
R S
jej oczach znowu błyszczała radość, zaczęła odzyskiwać wiarę w
siebie.
Zależało mu na jej spokoju, poczuciu stabilności i bez-
pieczeństwa. Chciał jej dobra. To było coś w rodzaju miłości.
Szlachetnej i prawej.
Miłość.
Nie chciał używać tego słowa, gdy myślał o Lindzie. Teraz,
kiedy to już się stało, trudno mu będzie sobie tego zakazać, wymazać
to pojęcie.
- Brutus - wypalił nagle.
- Słucham?
- Myślałem o imieniu dla psa. - Co za głupoty. Odzywa się
Freud. Nawet samemu sobie nie można zaufać.
- Nie rozmawiamy teraz o psich imionach! Rzeczywiście.
Rozmawiają o ludzkiej duszy. Tupnęła nogą. Gdyby jej złość nie była
skierowana na niego, pewnie ten gest uznałby za słodki.
- Rozmawiamy o tobie i o mnie - powiedziała z mocą.
Miłość. Znowu to słowo mimowolnie przemknęło mu przez
myśl. Nie, nie tylko przez myśl. Czuł je w duszy i w sercu, tylko
umysł rozpaczliwie starał się zachować rozsądek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl