[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ner, sprawiło, że żar ogarnął całe jej ciało, od palców u nóg
do czubka głowy.
Wydawało się, że on wcale tego nie zauważył.
- Jed... - powtórzył z namysłem. Dopiero potem do
tarła do niego reszta jej słów. Gwałtownie otworzył i za
mknął usta. Popatrzył z nadzieją na drzwi, a potem ode
tchnął głęboko i spokojnie spojrzał jej w oczy. - Musisz
coś zapamiętać. To, że jestem jego ojcem, nie zmienia mo
jego zdania w kwestii małżeństwa. Absolutnie.
- Bycie ojcem to nie tylko sprawa biologiczna - wy
jaśniła. - A poza tym wcale ci się nie oświadczam! Tak się
składa, że wybrałam już pewnego mężczyznę...
Zmrużył oczy i jeszcze bardziej się do niej przybliżył.
Ich klatki piersiowe nieomal się dotykały. Czuła ciepło bi
jące z jego ciała. A może ze swojego własnego?
- To ten, który dał ci pierścionek?
A więc zauważył pierścionek! Czy to coś oznaczało?
- Tak. Dostałam go od Herberta.
- Od Herberta... - powtórzył wolno, jakby to imię coś
mu mówiło. - A więc jakie wymagania stawiasz kandyda
tom na ojca dla mojego syna?
- Chcę, by był to mężczyzna o ustabilizowanej pozycji,
miły i opiekuńczy, porządny i schludny.
J.D. wydął pogardliwie usta.
- Herbert nawet po domu nie biegałby w samym ręcz
niku. Ani też nie pocałowałby kompletnie obcej osoby. I na
pewno nie trzymałby rozłożonego silnika na blacie kuchen
nym! Rozumiesz?
Pochylił się jeszcze bliżej i ujął jej głowę w dłonie.
Z oczami nadal płonącymi gniewem dotknął ustami jej ust.
Jego wargi były ciepłe i zmysłowe. Smakowały słodko
i orzeźwiająco jak zimna woda górskiego strumienia. Mu
skał jej usta tak długo, aż lekko je rozchyliła i cicho, z lu
bością westchnęła.
J.D. Turner był stanowczo zbyt pewny swego uroku!
I miał powody. Serce waliło jej jak oszalałe. Pomyślała, że
za chwilę zemdleje i osunie się na podłogę.
Z ogromnym wysiłkiem wyprostowała plecy, a on
w końcu oderwał od niej usta.
- Posłuchaj - powiedział - uważam twoje plany rodzin
ne za idiotyczne. Biedny Jed! Będzie miał tak przytulny
dom jak szkoła wojskowa, zważywszy twoje surowe kryteria
ładu i porządku. Życie w niewyobrażalnej nudzie.
- Zapewnię Jedowi wspaniałe dzieciństwo! - wtrąciła
impulsywnie.
- Ty i Herbert, jak przypuszczam - poprawił ją. - Czy
czyścisz mu również adidasy?
- Herbertowi czy Jedowi?
- O Boże, wszystko jedno!
- Nie sądzę, by czyste buty świadczyły przeciwko mnie!
- Ale silnik rozłożony na kuchennym blacie świadczy
o moim złym charakterze, nieprawdaż? - Spojrzał na jej
usta. To wystarczyło, by znów zaczęły drżeć. - Odpowiedni
mężczyzna sprawi, że zapomnisz o stanie swoich blatów ku
chennych!
- Ale to nie ty nim będziesz! Jesteś najbardziej nieznoś
nym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałam!
- Lepiej mnie zaakceptuj, ponieważ zanosi się na naszą
dłuższą znajomość.
Nagle dotarło do niej, że to prawda. J.D. będzie teraz
częścią jej życia. Czy chciała tego, czy nie. Przynajmniej
tak długo, jak długo będzie opiekowała się Jedem.
A to oznaczało, że zawsze.
Nawet nie podjęła świadomej decyzji, by włączyć tego
człowieka do swego życia. To po prostu samo się stało.
A może decyzja została podjęta jeszcze w Dogwood Hol-
Iow, gdy patrzyła na fotografię śmiejącego się mężczyzny
opartego o samochód?
- Jedźmy wreszcie - powiedział, zerkając na zegarek
i zapominając o pocałunku, jakby odganiał muchę.
Naprawdę miała teraz nieodpartą ochotę rzucić się na
niego i z własnej inicjatywy go pocałować. Byle tylko za
trzeć wrażenie, że zajmuje się głównie czyszczeniem butów.
Jakby naprawdę to robiła! Po prostu wrzuciła je do pralki
wraz z innymi rzeczami.
Ale taki gest na pewno skomplikowałby znajomość, któ
ra zanosiła się na bardzo, bardzo długą.
Zaciągnęła walizkę do łazienki i ubrała się. To dziwne,
że w takiej chwili starała się wyglądać ładnie... Spakowała
walizkę. Po chwili J.D. wrzucił ją na tył trucka, jakby nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]