[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Disneyland pod Paryżem i moja synowa zdecydowała się jechać. Ni z tego, ni z owego
postanowiłam jechać z nimi. Namyśliłam się w ciągu jednego dnia, zerwałam się z miejsca i
pojechałam, nader głupio.
Głupota objawiła się w pakowaniu. Zamiast wziąć dwie torby, jedną z rzeczami na zapas i
drugą podręczną, lekką, do noszenia po hotelach, wbiłam wszystko do wielkiej kobyły, która,
oczywiście, nabrała stosownego ciężaru. Dygowałam ją potem zła na siebie jak piorun.
Po drodze nie działo się nic szczególnego, do hoteli miałyśmy szczęście, dwukrotnie
trafiłyśmy na bardzo dobre i wygodne, miejsca w nich były, autostradę w przebudowie Iwonie
udało się pokonać, trzeciego dnia podróży zatrzymałyśmy się w Reims, gdzie uparłam się
obejrzeć katedrę. Dziewczynki trochę grymasiły, bo już chciały dotrzeć na miejsce, ja też
chciałam, ale być w Reims i na katedrę nawet nie spojrzeć, to już głupio.
 Z wierzchu chcę popatrzeć  zawiadomiłam je stanowczo.  Do środka się nie
pcham.
Iwona uległa, skierowała się ku budowli, objechała ją dookoła.
 No i na co mamuni te rusztowania?  spytała z wyrzutem.
No dobrze, katedra była w remoncie, dałam jej spokój. Dojechałyśmy do tego Euro
Disneylandu, hotel wybrawszy sobie na podstawie obrazka w prospekcie, i tam zaczęło się
piekło na ziemi. Tłumy dzikie kłębiły się wszędzie, ilość dzieci przekraczała wszelką ludzką
wytrzymałość, ale w końcu impreza została wymyślona dla dzieci i należało się z tym
pogodzić. Iwona z Karoliną poleciały do recepcji, chyba z godzinę czekałam w samochodzie,
pilnując mienia i z wielkim zainteresowaniem oglądając sceny wokół. Dostałyśmy
89
apartament, dwa pokoje połączone ze sobą, wcześnie jeszcze było, bo z Reims do Paryża
niedaleko, ruszyłyśmy zatem zwiedzać zasadniczą atrakcję.
Pogoda się popsuła, powiał wiatr, na niebo wlazły chmury i zaczął popadywać deszczyk.
Nie szkodzi, taki mały, mzawkowy deszczyk to drobiazg.
Wzmógł się dość wyraznie, kiedy Iwona i Karolina poszły jezdzić w filiżankach.
Znajdowały się pod dachem, ja na zewnątrz, gapiłam się na nie i nie przyszło mi do głowy,
żeby się obejrzeć, tymczasem tuż za mną sprzedawano żółte peleryny od deszczu. Dostrzegła
je dopiero Iwona, przedarła się przez tłum, Kupiła trzy, ubrałyśmy się w nie i deszcz
natychmiast przestał padać.
Oberwanie chmury nastąpiło, kiedy znalazłyśmy się w labiryncie Alicji w Krainie Czarów.
Labirynt ma to do siebie, że nie jest łatwo z niego wyjść, istniał pod gołym niebem, tworzyły
go strzyżone gęste żywopłoty, przez które nie dało rady się przepchnąć, alejkami płynęły
potoki po kostki, z góry walił istny wodospad. Karolina chichotała szatańsko, prowadząc nas
w zaułki bez wyjścia. Kiedy wreszcie udało nam się stamtąd wydostać, ulewa skończyła się
jak nożem uciął.
Woda pod nogami jednakże została. Usiłując omijać co głębsze kałuże, szłam za nimi, nie
zdając sobie sprawy z tego, co robię. Nagle znalazłam się w ogonku do czegoś, tłum przede
mną, tłum za mną, ogonek wlazł między barierki i wyraznie kierował się do jakiegoś
budynku.
Pojechałam z nimi, bo chciałam odpocząć. Byłam śmiertelnie zmęczona i spragniona
świętego spokoju. Nie miałam najmniejszego zamiaru wdawać się w jakieś skomplikowane
rozrywki i wstrząsające emocje, z góry zapowiedziałam, że na żadne kolejki nie wsiadam,
mogę popływać statkiem po jeziorze i na tym koniec, chcę siedzieć bezmyślnie na ławce i
odpoczywać, uciekłam z Warszawy wyłącznie w tym celu. Oglądanie z wierzchu tych
wszystkich dekoracji usatysfakcjonuje mnie najzupełniej dostatecznie, tu nagle okazuje się, że
stoję w ogonku do jakiegoś szataństwa i mam w tym wziąć udział!
Zaniepokoiłam się bardzo poważnie.
 Co tu ma być?  spytałam podejrzliwie.  Do czego my się pchamy?
 Podróż w kosmos  odparła Karolina z bezgraniczną uciechą.
 Nie jadę. %7ładnych kosmosów sobie nie życzę. Wyście chyba zgłupiały.
 Teraz przepadło, już się mamunia stąd nie wydostanie, wchodzimy. Tu jest jeden
kierunek ruchu  pocieszyła mnie Iwona.
Poddałam się, bo też istotnie wypchnąć się stamtąd było niemożliwe. Ogonek posuwał się
nawet dość szybko i w końcu wpuszczono nas do małej salki kinowej z olbrzymim ekranem
90
na całą ścianę. Kazano się przypasać, jak w samolocie. Przeczucia miałam coraz gorsze. Z
głośnika odezwał się kapitan statku międzyplanetarnego i między innymi rzekł:
 To jest pierwsza państwa podróż w kosmos. Moja też&
Wprowadzająca panienka uciekła i zamknęła za sobą drzwi. No i to wszystko, jak Boga
kocham, ruszyło&
Jak oni to zrobili, nie mam pojęcia, ale cała salka kinowa popruła przed siebie z dużym
przyśpieszeniem. Wrota się przed nami rozwarły, ukazał się jakby próg, za nim przepaść i
wszystko runęło na mordę w dół. Uratowało się jednak i poszło w górę, w ten kosmos,
wpadło w meteoryty, waliły w krzesło ze , wszystkich stron, całość leciała z dzikim wizgiem
do przodu, hamowała gwałtownie, zmieniała kierunek, wdzierała się w jakieś mgławice czy
inne draństwa, rany boskie& ! Zamknęłam oczy i z całej siły trzymałam się poręczy, żeby nie
walić twarzą faceta przede mną, z jednej strony darły mi się przerazliwie nad uchem Iwona i
Karolina, z drugiej obce osoby, cała salka wrzeszczała, ile miała tchu w płucach. Matko
jedyna moja& !!!
Gorsze to było niż kolejka w Baken. Miotana w krześle kosmicznymi wstrząsami, zajęłam
się składaniem sobie uroczystych przysiąg, że nigdzie więcej nie wejdę za skarby świata. Od
czasu do czasu otwierałam jedno oko i zamykałam je czym prędzej. Trwało to okropieństwo
sześć minut, przysięgłabym, że godzinę, po czym, kiedy upiorny statek wreszcie lądował i
wszyscy zaczynali oddychać z ulgą, ukazał się przed nami pociąg jadący w poprzek. Nie
wiem, jak uniknęliśmy katastrofy, bo znów zamknęłam oczy.
Iwona z Karoliną poszły tam drugi raz.
 Za drugim razem wrażenie jest już mniejsze  powiedziała Iwona.  Można to
przetrzymać z otwartymi oczami.
Karolina chciała wykorzystać pobyt rzetelnie i obejrzeć wszystko. Poszłyśmy do piratów.
Piraci jak piraci, gdzieś muszą mieszkać, najlepiej w grotach. Z początku wyglądało to
niewinnie, weszłam tam bez oporu, chociaż już teraz trochę nieufnie, i rychło okazało się, że
cofnąć się znów nie można, trzeba iść dalej. Zwiatło dzienne diabli wzięli, zrobiło się ciemno,
jakieś nędzne łuczywka nie pozwalały dostrzec, co się ma pod nogami, to górka, to dołek, to
jakieś nierówności i przeszkody, coś okropnego. Doprowadzała ta droga do wielkiej jaskini,
widać stamtąd było piracką knajpę z mnóstwem ludzi, prawdziwych, jedli ci ludzie i pili, i
zrobiłam się potwornie głodna, ale dostępu do knajpy nie było. Znów należało stać w ogonku,
który schodził w dół, do rzeki, i tam wsiadało się do łodzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl