[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skutkiem śmiertelnym? Mam w torbie klika przeterminowanych eliksirów, jeżeli je zmieszamy i
wzmocnimy kilkoma zaklęciami...
 Mamy jeszcze jeden problem, Wel,  przerwałam z westchnieniem.
26
Balista - machina miotająca używana najczęściej przy oblężeniach miast i umocnień, wystrzeliwująca pociski
po torze płaskim. Stanowiła rodzaj ciężkiej kuszy, wyrzucającej pociski (bełty, kule, kamienie, kłody drewna), o
średniej wadze 30 100 kg, torem płaskim na odległość 200 400 m (strzały nawet do ponad 1000 m).
http://pl.wikipedia.org/wiki/Balista
 Jaki?
 On i tak zdechły.
* * *
  mówiliście "nie przyda się!"  Gdyń triumfująco odczepił od koziej głowy kolejnego
raka i wrzucił go do łodzi.
Starosta tylko westchnął. Tą frazę setnik powtarzał po wyciągnięciu każdego kolejnego
trofeum, przepuściwszy tylko jeden raz, kiedy któryś rak wymyślił sposób wywinięcia się 
capnąć rybaka za palec i zdezerterować z powrotem do wody. Zresztą, wtedy Gdyń także nie
zmilczał...
Będący w pełni księżyc wyraznie posrebrzył taflę wody, która do północy zdążyła się
uspokoić. Dookoła płycizny w kształcie klina, zawalonej naniesionymi przez prąd rupieciami 
kłującymi ścięgnami wodorostów, gałązkami, sitowiem i dumnie sterczącym w centrum pniem
 mieniły się maleńkie fale. Na pniu, z wyrazem męczeńskiej boleści na twarzy, siedział dryblas
w czerwonej koszuli, zastanawiając się, czy dwie dziesiątki raków zdołają zbawiennie wpłynąć
na nastrój małżonki, która pewnie już z godzinę temu wróciła z gościny i odkryła, że mężowska
krzątanina w domu ograniczyła się do poszukiwań i pózniejszej kradzieży dokładnie schowanej
przez nią butli samogonu.
  mówiliście!
Na dnie łodzi zaczął ruszać się jeszcze jeden rak. Starosta podkulił nogi i spojrzał z ukosa na
wyspę, która z dala wydawała się czarną, zębatą skałą, u góry oblaną srebrzysto-zielonym
fosforem. Do brzegu, na którym leżała wieś było jeszcze dalej, ale wcale nie wyglądał przytulniej
 wysypisko sączących się przez okna światełek i ognisko na przystani robiące za latarnię
morską, specjalnie dla amatorów nocnego łowienia ryb.
Pomału wszystkie raki, które skusiło wiedzmie trofeum, przeniosły się na łódz i Gdyń zatęsknił
za następnymi.
 Może, zmienimy miejsce?  zaproponował, łapiąc za wędkę i krytycznie badając z lekka
poskubaną przynętę.  O tam, na płyciznie, także dobrze biorą, jeśli od zawietrznej strony by się
zatrzymać...
Dryblas w milczeniu przelazł na wioślarską ławę, Gdyń wygodnie urządził się na rufie, udając,
że nie wie nawet do czego służą wiosła, a już na pewno, że nie umie z nich korzystać. Starosta
zaczął wyciągać kotwicę  brukowiec na krzyż obwiązany sznurem.
Ale nie zdążył ani razu przesunąć rękami po mokrej linie, gdyż jej drugi koniec, który był
przywiązany do wbitego z przodu łodzi kółka, jak raz zadrżał w krzywce i wężykiem pomknął z
powrotem.
W następnej chwili łódz dotknęła dziobem tafli wody, jednocześnie wierzgnąwszy rufą nie
gorzej niż kobyłka wiedzmy i strząsnąwszy  jezdzców na swoje dno, rzuciła się do przodu, to
wyskakując z wody, to przeorując ją głęboką bruzdą, od której rozchodziły się bałwany piany.
Naprężony sznur wibrował jak struna. Jeśli któryś z bogów i słyszał wezwania pod swoim
adresem, to jakoś nie śpieszył się na nie reagować, jawnie nie wierząc podejrzanie hojnym
obietnicom, składanym w zamian za pomoc, takim jak: rzucenie picia i szlajania się za
dziewkami, naprawienie żonie wszystkich beczułek i wypłacenie pierwszemu spotkanemu
magowi nie dwudziestu, a całych stu kładni.
Dryblas gorliwie udawał monotonny myśliwski róg, przerywając tylko dla nabrania oddechu,
setnik nie porzucił nadziei namówienia kapryśnego bóstwa (widocznie, jeszcze nie wiedzącego,
że łatwiej spełnić prośbę Gdynia, niż się od niego uwolnić), starosta cichuteńko leżał na samym
dnie łodzi, wśród mściwie szczypiących raków i z zimną krwią (gdyż wyżej wymieniony płyn
stygł w żyłach wszystkich trzech) zastanawiał się nad sytuacją. Rusałki, jeśli i wpływały do
Pstrąga, ograniczały się do handlowych kontaktów z miejscowymi kupcami i na podobne
wyskoki sobie nie pozwalały. Wodnik, nędzny stwór z gębą jak kępa trawy, czasami wypełzający
na płyciznę i żebrzący u rybaków o ćwiartkę27, nie dałby rady pociągnąć łodzi z trzema wielkimi
chłopami. Wir miejscowego kozojedcy został wiorstwę dalej, a podobnych grzeszków nie
należało się po nim spodziewać. Co innego dla zwykłego kaprysu wywrócić łódz, a potem
złośliwie poryczeć na nieboraków poddanych przymusowej kąpieli, żeby rękami i nogami
przebierali wesoło  owszem, zdarzały się takie sprawy. W takim razie co to może być? Starosta
co prawda słyszał, że w morzu za Elgarem żyje straszna ryba-zwierzę z tysiącem kłów, ale jest z
rodzaju tych, co woli połykać rybaków żywcem, niż z wietrzykiem pchać ich po rzece. Czyż
może jakiś niedobry sum skusił się na kamień wiszący na sznurze?! Być może poszarpie się,
poszarpie się i zdechnie. Jednocześnie i ogromną rybę zdobędą, do domu przywloką, nasolą,
owędzą... Starosta aż się oblizał, mocniej uchwycił się burty i przymrużył oczy. Z takiego
powodu, chyba i warto pocierpieć!
Cierpieć, właściwie, przyszło się całkiem krótko. Dno łodzi ciężko zaskrzypiało po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl