[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pocałowałeś i już nic nie było takie samo jak przedtem. - Doskonale pamiętała tamten moment.
- Okropnie się bałam, że i ty mnie zranisz, więc tłumiłam to uczucie. Ale teraz mnie zdema-
skowałeś.
Urwała, łzy szczęścia popłynęły jej po policzkach.
- Tak, zostanę twoją żoną - dokończyła.
- I pomożesz mi iść przez życie uczciwą drogą? Nawet z dala od ukochanego Kimberley?
Sophie wzruszyła ramionami. Nagle zrozumiała, że bez Leviego dom nie będzie już do-
mem.
- Zawsze możemy przyjechać w odwiedziny.
Levi nie mógł wprost uwierzyć, że ostatecznie jej nie straci. Piękna twarz Sophie obróci-
ła się ku niemu, otwarta i szczera, promieniująca miłością. Jak to możliwe, że spotkało go takie
szczęście? Gardło mu się ścisnęło ze wzruszenia. Przyciągnął ukochaną do siebie.
Swoją Sophie. Swoje serce. Swoją miłość. Wszystko inne jakoś się ułoży.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
Sophie powiodła wzrokiem po twarzach weselnych gości zebranych na skraju parowu w
Xanadu. Zachodzące słońce nadawało górom w oddali jej ulubiony lekko fioletowy odcień.
Kochała tę porę, kochała tę poświatę, kochała Leviego, z którym wymienili przysięgę dozgon-
nej miłości.
Uśmiechnęła się do swoich przyjaciół, kobiet ubranych w letnie sukienki i ich spalonych
słońcem mężczyzn w najlepszych akubrach i wyczyszczonych do połysku kowbojskich butach,
i do przyjaciół Leviego w garniturach i sukniach od najlepszych krawców. Z radością przyglą-
dała się, jak obie grupy wspólnie się bawią pod pozbawionym liści ogromnym baobabem.
Tysiącletnie drzewo, świadek zmiennych losów Xanadu, od założenia tu rancza hodow-
lanego przez jej pradziadka, przez lata prosperity za czasów dziadka, do pózniejszego upadku,
gdy na dwadzieścia lat przeszło w inne ręce. Teraz dzieci jej, i może dzieci Smileya i Odette,
będą tu przyjeżdżały z wizytami, i może pokochają swe dziedzictwo.
Od czasu do czasu piskliwe krzyki kakadu dawały się słyszeć wśród szumu rozmów i
wówczas Sophie podnosiła głowę i starała się je zapamiętać, tak jak chciała zapamiętać deli-
katną woń kwiatów plumerii, zwanych złotem Kimberley, wplecionych w jej bukiet ślubny.
Dam sobie radę w mieście, myślała. Obok niej stał Levi, jej mąż, wysoki, wyprostowany,
wpatrzony w nią z dumą i miłością. Azy zapiekły ją pod powiekami, a ona z trudem opanowała
chęć wytarcia ich dłonią. Nie chciała rozmazać sobie tuszu, którym Odette pomalowała jej rzę-
sy.
Levi musiał zauważyć błysk jej oczu świadczący o wzruszeniu i domyślić się, że jest bli-
ska płaczu, bo kciukiem łagodnie pogładził wnętrze jej dłoni i splótł palce z jej palcami. Na-
uczył się czytać w jej myślach. Pod wpływem tego drobnego gestu, jak za dotknięciem czaro-
dziejskiej różdżki, łzy zniknęły.
Levi uniósł dłoń żony i spojrzał na ogromny różowy brylant ozdabiający pierścionek,
który wybrał dla niej w kopalni diamentów w Kimberley.
- Masz stanowczo za dużo pieniędzy - skarciła go Sophie żartobliwie.
Levi uśmiechnął się.
- Chciałabyś, żebym je wszystkie rozdał?
R
L
T
Zadał to pytanie lekkim tonem, lecz towarzyszyło mu poważne spojrzenie. Sophie wie-
działa, że mówi serio. Serce zabiło jej mocniej, kiedy sobie uświadomiła, że jest gotów zrobić
wszystko, aby była szczęśliwa.
Teraz łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu i znowu musiała zamrugać. W dniu ślubu nie
chciała płakać, nawet z radości.
- Pomogę ci je mądrze wydać - oświadczyła. - Tutaj jest wiele rzeczy, które chciałabym
naprawić.
Nawet jeśli nie zobaczę rezultatów, dodała w duchu.
Levi objął ją i przytulił.
- Widzę, że wziąłem sobie kosztowną żonę - odparł.
W jego objęciach Sophie czuła się szczęśliwa. W jego ramionach był jej dom, jej miejsce
na świecie. Nie Xanadu, nie tętniące życiem Sydney ani żadne miasto, do którego pojadą w
związku z jego pracą. Wszędzie jej będzie dobrze, tak długo, jak będzie miała go przy sobie.
Następnego ranka niewielkim samolotem - nie, nie helikopterem - opuścili Xanadu.
Trzymając Leviego za rękę, Sophie nie czuła żalu, że opuszcza rodzinne strony. Odwieczne
góry i strome wąwozy będą tu zawsze, a Xanadu pozostanie strażnikiem tej krainy do ich po-
wrotu.
Z ufnością w sercu patrzyła w przyszłość u boku wybranego mężczyzny.
Tego wieczoru jedli kolację w ekskluzywnej restauracji w Sydney z widokiem na port i
Sophie zrozumiała, dlaczego jej mąż kocha to miasto.
- To moja ulubiona restauracja - oznajmił, spojrzał na panoramę portu, potem znowu na
swoją świeżo poślubioną żonę. Kiedy przeniósł wzrok na swój talerz, wiedziała, że pomyślał o
ich przemarszu przez busz. - Ale ty poszerzyłaś mój jadłospis.
- Mają też larwy? - zaczęła się z nim droczyć. Wyciągnęła rękę przez stół, nakryła jego
dłoń i natychmiast poczuła cudowne podniecenie.
Uśmiechnęła się w duchu do siebie na wspomnienie wczorajszej nocy. Czyż nie wiedzia-
ła, jaka rozkosz ją czeka w objęciach Leviego? Jednak to, co przeżyła, przeszło jej najśmielsze
oczekiwania. Pokazał jej, co w miłości znaczy dawać i brać. Zadrżała. Ten przelotny uścisk
dłoni przywołał wspomnienie pieszczot i doznań, jakich nigdy nie potrafiłaby sobie wyobrazić.
Gdy spletli palce, ich małżeńskie obrączki zabłysły.
Levi spojrzał na nią z taką czułością, że poczuła ucisk w żołądku.
- Cudownie się rumienisz, żono - rzekł.
R
L
T
Sophie zaczęła się wachlować.
- To przez tę potrawę - odparła.
- Dziwne, że jedzenie jest ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślę. Chociaż dla ciebie zjadł-
bym nawet larwę witchetty.
Na szczęście stoliki w restauracji były tak ustawione, że goście mieli zagwarantowaną
dyskrecję i intymny nastrój. Niemniej Sophie uznała, że musi nakierować rozmowę na inne to-
ry, zanim jej dowcipny mąż powie coś bardziej szokującego. Widelcem trąciła wytworne danie,
jakie dla niej zamówił, i oświadczyła:
- Nie zażądam tego od ciebie, jeśli w zamian zwolnisz mnie z jedzenia tej ostrygi - rze-
kła.
Levi roześmiał się i przełożył ostrygę na swój talerz.
- Mam dla ciebie coś lepszego - oznajmił, sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i
wyjął grubą białą kopertę, którą z poważną miną jej wręczył. Sophie zmarszczyła brwi. - Dla
mojej żony z miłością.
Na jedno mgnienie przypomniały się jej zaręczyny z Bradem, lecz zdusiła w sobie kieł-
kującą nieufność. Levi ją kocha. Co takiego wymyślił?
Spojrzała na kopertę, potem na męża.
- Co to? - spytała, ważąc kopertę na dłoni. Jej ciężar i grubość ją intrygowały.
- Otwórz, to zobaczysz.
Zaczęła szarpać się z mocno zaklejoną kopertą, więc Levi z szelmowskim uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl