[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie patrząc na niego, odparła:
- Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.
S
R
Wysiadła, zostawiając go samego. Wchodząc po schodach, uniosła długą suk-
nię.
Przez chwilę siedział bez ruchu, przyszpilony do fotela jej słowami. A wie-
dział, że powinien za nią pójść, że będzie go potrzebowała, niezależnie od tego, co
mówiła.
Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi.
Czy to prawda? Pragnął jej ciała i ciepła, jakie wnosiła do jego życia. Co jej
dawał w zamian?
Nawet teraz, kiedy oznajmiła, że w ich związku nie ma nic, co by ją zatrzy-
mało, knuł i planował, jakby była jakąś firmą, którą chciał posiadać i kontrolować.
A nie kobietą, za którą coraz mocniej tęsknił.
Jej słowa bolały, zrywały warstwy ochronnego pancerza. Pojął, że zle formu-
łuje pytanie. Tu nie chodzi o to, co i ile mógł jej dać. Nie ma na świecie takich
diamentów, kwiatów, apartamentów, które pomogłyby mu ją odzyskać. Ona nie
chce rzeczy. W oczekiwanym przez nią poczuciu bezpieczeństwa tkwił głębszy
wymiar, coś, czego nie da się kupić za pieniądze. Nie potrafił jej tego ofiarować, bo
niezależnie od swojego bogactwa, był emocjonalnie pusty.
Jak napełnić wyschniętą studnię?
To dylemat tysięcy bajek. Co musiałby oddać za serce Belle? Jakby na za-
mówienie zadzwonił jego telefon, dając mu może nie odpowiedz, ale drugą szansę.
Belle nie zwracała uwagi na zainteresowanie, jakie wzbudził jej przyjazd.
Zgłosiła się do recepcji, skąd zaprowadzono ją do jednego z gabinetów, gdzie
na łóżku leżała wyglądająca jak strach na wróble dziewczyna. Chuda, blada, w T-
shircie i czarnych dżinsach. Belle starała nie zdradzać przerażenia.
- Daisy? - zapytała.
Dziewczyna nie odpowiedziała na jej dotyk, nie spojrzała jej w oczy. Miała
dziewiętnaście, najwyżej dwadzieścia lat, ale wyglądała młodziej i tak żałośnie.
Belle wyobrażała sobie Daisy inaczej, jako dorosłą wersję małej ślicznej
S
R
blondynki. Szczęśliwą młodą kobietę. Kogoś, kogo by pokochała i kto by ją poko-
chał.
- Czy ona jest ranna? - spytała pielęgniarkę.
- Lekarz nie znalazł żadnych siniaków ani śladów samookaleczenia.
- Cierpi na anoreksję? - Musiała znać choćby najgorszą prawdę.
- Ona jest w ciąży.
- W ciąży?!
- Zemdlała. To się zdarza. Gdyby jadła regularnie, może by się nie zdarzyło.
Myślałam, że pani ją zna?
- Znam.
Tak sądziła. Choć nie mogła się skomunikować z Daisy, nie czuła emocji,
których się spodziewała. Ale niby dlaczego Daisy miałaby jej okazać siostrzane
uczucia?
- Dawno jej nie widziałam - dodała. - Przyjmiecie ją na oddział?
- To jest szpital, a nie pensjonat.
- Ona musi coś zjeść.
- Nie jesteśmy barem całodobowym.
Belle zaczerwieniła się zażenowana.
- Przepraszam. Zorganizuję transport i będzie nas pani miała z głowy.
Daisy nadal nie reagowała.
- Jeśli chce ją pani zabrać, proszę bardzo. - Pielęgniarka zwróciła się do
dziewczyny, która ani drgnęła. - To chyba twój szczęśliwy dzień.
Dziewczyna obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem, ale pielęgniarka była na
to odporna.
- Jak sobie chcesz, ale ja potrzebuję tego pokoju dla kogoś naprawdę chorego.
Daisy powoli usiadła, opuściła stopy w zabłoconych czarnych sportowych bu-
tach i zsunęła się na podłogę. Wzięła płaszcz i bez słowa ruszyła do drzwi.
Pielęgniarka uniosła brwi, patrząc na Belle. Ta wzruszyła ramionami, a potem
S
R
pospieszyła za siostrą.
- Zaczekaj.
Daisy szła ze spuszczoną głową.
- Nie prosiłam ich, żeby do ciebie dzwonili - odparła nie zatrzymując się.
- Wiem. - Belle z trudem dotrzymywała jej kroku. - Ale jestem. Zaczekaj, we-
zwę taksówkę.
Daisy w końcu przystanęła, wciąż na nią nie patrząc.
- Usiądz. Albo kup sobie coś gorącego do picia. Czekolada cię rozgrzeje.
- Nie mam kasy.
- Proszę.
Belle odwróciła się. Za nią stał Ivo i wyciągał do Daisy rękę. Po tym, co mu
powiedziała, nie spodziewała się już go zobaczyć.
- Zostawiłaś na przyjęciu torebkę - rzekł, zanim się odezwała. - Jace cię szu-
kał, podrzucił ją do domu. Manda do mnie zadzwoniła. Będą ci potrzebne klucze.
- Ja... tak.
Dopiero wtedy zwrócił się do Daisy:
- My już się znamy.
Nie odpowiedziała, tylko ruszyła do wyjścia.
- Znacie się? - spytała Belle.
- To ona uruchomiła alarm w twoim samochodzie.
- Mówiłeś, że miała zielone włosy.
- To było cztery dni temu. Zresztą chyba niebieskie bardziej mi się podobają.
Pasują do jej oczu.
- Co chcesz powiedzieć?
- Nic. Nie powinniśmy za nią pójść?
S
R
ROZDZIAA SZSTY
Nie ma żadnych nas. Powiedziała to, by go zniechęcić. Podejrzewała, że teraz
użył liczby mnogiej, żeby pokazać jej, jak bardzo się myli. Nie musiał tego robić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]