[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kilka wło-sów. Jej własny odcisk palca, pozostawiony na rolce przylepca wziętej z jej pokoju.
Nawet sugerujący leworęczność zabójcy układ ciosu.
A na dodatek, ostateczny, wydawałoby się nie do obalenia, dowód: zachowanie samej pani Strange.
Jestem przekonany, że wszyscy (oprócz tej jednej osoby, która zna prawdę) uważacie ją za winną, po
tym, jak zachowała się podczas aresztowania. Właściwie przyznała się do winy, prawda? Sam bym
uwierzył, gdyby nie jedno prywatne przeżycie z przeszłości... Kiedy widziałem i słuchałem jej,
podobieństwo do tamtej sytuacji z przeszłości uderzyło mnie niesłychanie... Znam dziewczynę, która
postąpiła tak samo, która przyznała się do winy, do nie popełnionego przez siebie przestępstwa... a
Audrey Strange patrzyła na mnie oczyma tej właśnie dziewczyny... Wiedziałem, że muszę speł-
niać swój obowiązek. My, policjanci, opieramy się na dowodach, nie na uczuciach czy domysłach.
Ale powiem wam, że w tamtej chwili modliłem się o cud, bo wiedziałem, że tylko cud może
uratować tę nieszczęsną kobietę. I cóż, cud się zdarzył.
Przerwał.
 Panie MacWhirter, czy zechciałby pan powtórzyć to, co opowiedział mi pan w domu?
MacWhirter odwrócił się. Mówił urywanymi zdaniami.
Opowiedział o tym, jak został uratowany, kiedy próbował popełnić samobójstwo w styczniu i o tym,
że chciał znalezć się w tym miejscu ponownie. Mówił dalej:
 Poszedłem tam w poniedziałek wieczorem. Stałem zatopiony w myślach. To było, jak sądzę,
około jedenastej. Spojrzałem na ten dom na przylądku, teraz wiem, że to Gull s Point.
138
139
Przerwał, a po pauzie wznowił opowiadanie.
 Z okna domu zwieszała się lina, sięgająca aż do morza. Widziałem mężczyznę wspinającego się
po linie...
Minęła chwila, zanim wszyscy pojęli znaczenie tych słów. Mary Aldin wykrzyknęła:
 Więc jednak to był ktoś z zewnątrz?! Nikt z nas nie ma z tym nic wspólnego. To był zwykły
bandyta!
 Nie tak szybko  powstrzymał ją Battle.  To był ktoś, kto przyszedł z drugiej strony rzeki, tak,
przepłynął ją wpław. Ale ktoś inny wywiesił linę, która na niego czeka-
ła, więc trzeba wziąć pod uwagę domowników.
Powoli mówił dalej:
 A znamy kogoś, kto był po drugiej stronie rzeki tej nocy, kogoś, kogo nie widziano między
dziesiątą trzydzieści a jedenastą piętnaście, kogoś, kto mógł przepłynąć rzekę w obie strony. Kogoś,
kto mógł mieć sprzymierzeńca w domu...
I dodał:
 Prawda, panie Latimer?
Ted cofnął się. Krzyknął przeszywająco:
 Ale ja nie umiem pływać! Wszyscy wiedzą, że ja nie umiem pływać. Kay, powiedz im, że nie
umiem.
 Tak, oczywiście, Ted nie umie pływać!  potwierdziła.
 Czyżby?  spytał Battle uprzejmie.
Przeszedł na drugą stronę łodzi, podczas gdy Ted próbował przesunąć się w przeciwnym kierunku.
Jeden niezręczny ruch i rozległ się głośny plusk.
 O, mój Boże  powiedział spokojnie nadkomisarz Battle, jakby przejęty głęboką troską  pan
Latimer wypadł za burtę.
Jego dłoń zacisnęła się jak imadło na ramieniu Nevile a, który właśnie szykował się do skoku na
ratunek.
 Nie, nie, panie Strange. Nie musi pan się moczyć. Dwóch moich ludzi czeka w po-gotowiu, o,
wędkują z tej łódki.  Wychylił się przez burtę.  To rzeczywiście prawda
 powiedział z zaciekawieniem.  On nie umie pływać. Już w porządku. Wyciągnęli go. Proszę mi
wybaczyć. Jest tylko jeden sposób, żeby przekonać się, że ktoś naprawdę nie umie pływać. Trzeba go
wrzucić do wody i patrzeć. Widzi pan, panie Strange, jestem dokładny. Musiałem najpierw
wyeliminować Latimera. Pan Royde ma bezwładną rękę, nie może się wspinać po linie.
Głos Battle a zaczął przypominać grozny pomruk.
 A więc doszliśmy do pana, nieprawdaż, panie Strange? Lekkoatleta, alpinista, pływak i tak dalej.
Przeprawił się pan promem o dziesiątej trzydzieści, owszem, ale nikt nie mógłby przysiąc, że widział
pana w Easterhead Hotel wcześniej niż kwadrans po jedenastej, pomimo pańskiego twierdzenia, że
szukał pan wtedy pana Latimera.
138
139
Nevile wyszarpnął ramię. Odwrócił głowę i zaśmiał się.
 Sugeruje pan, że to ja przepłynąłem rzekę i wspiąłem się po linie...
 Którą wywiesił pan przedtem ze swojego okna  uzupełnił Battle.
 Zabiłem lady Tresilian i przepłynąłem z powrotem? Po co miałbym robić coś tak
nieprawdopodobnego?! I kto sfabrykował poszlaki przeciwko mnie? Pewnie ja sam, co?
 Właśnie  rzekł Battle.  To był niezły pomysł.
 A po co miałbym zabijać Camillę Tresilian?
 Na tym panu szczególnie nie zależało. Ale chciał pan zaprowadzić na stryczek kobietę, która
porzuciła pana dla innego mężczyzny. Pan ma nie wszystkie klepki w po-rządku. To się ciągnie od lat
dziecinnych. Wie pan, tak przy okazji zapoznałem się z tą starą sprawą z łukiem i strzałami. Ktoś, kto
zrobił panu krzywdę, musi zostać ukarany, a nawet śmierć nie wydawała się panu wystarczającą karą
dla pańskich krzywdzicieli.
Sama śmierć to nie było dosyć dla Audrey, pańskiej Audrey, którą pan kochał, o, tak, kochał ją pan
naprawdę, zanim pańska miłość zmieniła się w nienawiść. Musiał pan wy-myślić coś specjalnego,
jakiś okrutny, szczególny rodzaj śmierci. I kiedy pan już to wy-myślił, nie miało dla pana
najmniejszego znaczenia, że pociąga to za sobą zabójstwo kobiety, która była dla pana jak matka... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl