[ Pobierz całość w formacie PDF ]
od stołu. Ze zdziwieniem, nieprzytomnym wzrokiem, spogl¹dał na
sw¹ rêkê, gdzie czerniały dwie głêbokie ranki. Nagle zobaczył, jak
z błyszcz¹cego stosu złota wypełza wielki ¿ółty w¹¿, spada na podłogê
i znika w szparze pod drzwiami.
Chwytaj¹c powietrze szeroko otwartymi ustami, nic ju¿ przed sob¹
nie widz¹c, Gordion zrobił ostatni krok i ciê¿ko zwalił siê na stół.
Monety z brzêkiem posypały siê na podłogê i potoczyły, rozbłyskuj¹c
niebieskimi ognikami. Wkrótce zlały siê w jeden hucz¹cy biały pło-
mieñ i wœród starego sadu buchn¹ł pod niebo oœlepiaj¹cy słup ognia...
XII
Ból, który pocz¹tkowo zdawał siê nie mieæ granic, stopniowo
skoncentrował siê w jednym punkcie, pulsuj¹c w nim, to pogr¹¿aj¹c
œwiadomoœæ w grz¹skiej ciemnoœci, to znów rozbłyskuj¹c oœlepiaj¹-
cym czerwonym œwiatłem. Conan nie czuł ani ciała, ani r¹k, ani nóg –
tylko ten ból i zapiekłe z nieznoœnego pragnienia usta. Ciê¿kie, jak-
by nalane ołowiem powieki drgnêły i ostre œwiatło przeniknêło przez
rzêsy. Conan chrapliwie jêkn¹ł. Uzmysłowił sobie, ¿e ¿yje. Gwał-
townie otworzył oczy. Zamigotały przed nim têczowe koła, ale rêce,
jeszcze przed chwil¹ le¿¹ce bezwładnie wzdłu¿ ciała, poruszyły siê,
palce zacisnêły siê w piêœci, oœlepiaj¹cy wir ustał i stopniowo wszyst-
ko zaczêło wracaæ do normy.
Znów zamkn¹ł oczy i nie zwracaj¹c uwagi na ból przeszywaj¹cy
gardło spróbował poruszyæ nogami. Były jednak gdzieœ strasznie
daleko, za ciemn¹ zasłon¹ bólu, który jeszcze siê nasilił od tych bez-
skutecznych usiłowañ.
Conan przez jakiœ czas le¿ał, słuchaj¹c głuchych uderzeñ serca,
a potem znów ostro¿nie otworzył oczy. Tym razem œwiatło nie oœle-
– 100 –
piło go i tylko na œcianie zatañczyły złociste refleksy płomieni. Stop-
niowo uło¿yły siê w jeden obraz i Cymmerianin ujrzał lampê z br¹-
zu, œwiec¹c¹ słabym nieruchomym œwiatłem. Ostro¿nie, ¿eby znowu
nie zawirowało mu przed oczyma, zacz¹ł siê rozgl¹daæ. Le¿ał na
szerokim ło¿u, przykryty złocistozielon¹ kap¹. Naprzeciw miał ja-
sn¹ œcianê. Obok ło¿a stał fotel i stolik. Z lekka zezuj¹c, dostrzegł
niewyraŸne zarysy wysokiego dzbana i kubka. Gardło œcisnêło mu
siê w spazmie bólu i pragnienia, oczy znów siê zamknêły i wszystko
pokryła czerwona kurtyna omdlenia.
Zagłuszaj¹c stuk serca, rozległy siê jakieœ znane dŸwiêki. Pur-
purowa mgła odpłynêła i zobaczył pêdz¹cych jeŸdŸców w błyszcz¹-
cych zbrojach, usłyszał szczêk broni i r¿enie rumaków. Wszystko to
przemknêło przed nim i zniknêło. Pozostał tylko skrawek jakiegoœ
pola i czarny koñ, który wolno oddalał siê od niego, wlok¹c siodło
z urwanym poprêgiem. Conan poczuł, ¿e coœ œciska w dłoni – oka-
zało siê, ¿e jest to rêkojeœæ miecza z ułamkiem klingi. ¯ółte oczy,
spogl¹daj¹ce sk¹dœ z góry, wywołały w nim tak¹ falê wœciekłej nie-
nawiœci, ¿e nieruchome dot¹d ciało drgnêło i Cymmerianin usiadł na
ło¿u z szeroko otwartymi oczami.
Ból w dalszym ci¹gu szarpał gardło, ale ciało, które wyzwoliło
siê z odrêtwienia, znów nale¿ało do niego. Jedn¹ rêk¹ namacał opa-
skê na gardle, a drug¹ niecierpliwie siêgn¹ł po kubek. Był pełny, tak
¿e nie trzeba było nalewaæ z dzbanka. Staraj¹c siê nie uroniæ ani
kropli drogocennego płynu, Conan ostro¿nie zbli¿ył kubek do spie-
czonych ust i zacz¹ł chciwie piæ. Woda paliła gardło jak mocne wino
i równoczeœnie błogi chłód rozchodził siê po całym ciele.
Wolno osun¹ł siê na poduszki i zasn¹ł, upuszczaj¹c kubek na
podłogê.
Cichy szczêk klucza w zamku zabrzmiał w jego głowie jak ogłu-
szaj¹cy łoskot. Odwróciwszy lekko głowê, ukradkiem, spod półprzy-
mkniêtych powiek, obserwował drzwi. Rêce, le¿¹ce nieruchomo na
kapie, gotowe były zacisn¹æ siê na szyi wroga – jeœli to wróg otwiera
drzwi...
Jednak postaæ, która pojawiła siê na progu, nie wzbudzała lêku:
do pokoju weszła wysoka zgrabna kobieta w ciemnej sukni, z twa-
rz¹ ukryt¹ pod woalk¹. Niosła tacê, na której stała paruj¹ca czasza
i niewielki pozłacany dzbanek, z cał¹ pewnoœci¹ zawieraj¹cy wino.
Postawiła tacê na stoliku, podniosła z podłogi kubek, pochyliła
siê nad Cymmerianinem i lekko dotknêła jego spl¹tanych włosów.
Zanim zd¹¿yła cofn¹æ rêkê, jego ogromna dłoñ delikatnie zacisnêła
– 101 –
siê na jej cienkich palcach. Pałaj¹ce niebieskie oczy otworzyły siê
szeroko i szukały pod woalk¹ znajomych rysów.
Nie próbuj¹c uwolniæ rêki, kobieta usiadła na fotelu. Oczy pod
woalk¹ błyszczały zagadkowo, a na ustach pojawił siê uœmiech. Co-
nan puœcił jej dłoñ, uniósł siê na poduszkach i siêgn¹ł do woalki.
Jednak kobieta znów uło¿yła go delikatnie i sama pełnym wdziêku
ruchem odsłoniła twarz.
Widok piêknej ksiê¿nej natychmiast o¿ywił wspomnienia ostat-
nich dni. Conan błyskawicznie przypomniał sobie wszystko, wraz ze
zdradzieckim ciosem miecza Ferndina i jego ochrypłym zwyciêskim
okrzykiem. Z rykiem nienawiœci odrzucił kapê, chc¹c wyskoczyæ z ło-
¿a, ale bezsilnie opadł z powrotem, szepc¹c zbielałymi wargami:
„Ferndin... Przeklêty Ferndin...”.
Chłodne, delikatne dłonie czule głaskały go po ramionach, przy-
trzymuj¹c w ło¿u, a potem ostro¿nie zaczêły odwi¹zywaæ zaschniêt¹
opaskê na gardle. Z trudem unosz¹c ciê¿k¹ głowê Cymmerianina, ksiê¿-
na zdjêła przesi¹kniêt¹ krwi¹ tkaninê, pochyliła siê i ze zdumieniem
wykrzyknêła: „Najjaœniejszy Mitro! Nie wierzê własnym oczom!”.
Na szyi Conana zamiast strasznej, ziej¹cej rany, któr¹ całkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]