[ Pobierz całość w formacie PDF ]

leżałam w różowym pokoju pełnym pluszowych zwierzątek. Brakowało mi Kirka, który na
pewno spał już sobie spokojnie w swojej sypialni. Gdzieś za moją głową tykał głośno budzik.
Dochodziła jedenasta. W Nowym Jorku nigdy nie chodziłam spać tak wcześnie.
Ciąg dalszy wieczoru był równie koszmarny. Skóra mi cierpła, kiedy przypominałam
sobie uprzejme uśmiechy, którymi pani Stevens kwitowała kolejne informacje o mojej
przeszłości. Kiedy okazało się, że studiowałam na dość pośledniej uczelni, nie mogła się
powstrzymać, żeby nie wspomnieć błyskotliwej akademickiej kariery Susan. Moje
dzieciństwo spędzone na Brooklynie stało się dla niej pretekstem do wygłoszenia mowy o
chuligańskich ekscesach w podejrzanych dzielnicach Nowego Jorku.
Co gorsza, Kirk próbował rozładować atmosferę, opowiadając o romansie mojej
babci, i tylko pogorszył sytuację. Jego rodzice byli wyraznie zgorszeni.
- W jej wieku! - zawołała pani Stevens, jakby babcia oddawała się prostytucji, a nie
dość niewinnej w gruncie rzeczy grze w pokera z miłym starszym panem.
Kiedy więc padło hasło pójścia spać, żeby wypocząć przed jutrzejszym wielkim
dniem, byłam bezgranicznie szczęśliwa. Zdążyłam jednak zauważyć, że rodzice Kirka
rozeszli się w przeciwnych kierunkach, co znaczyło, że śpią w oddzielnych sypialniach. Kayla
nie wróciła do Bostonu, bo według pani Stevens, o tej porze młode kobiety nie powinny
jezdzić same samochodem, i z wyrazną ulgą zeszła do swojego dawnego pokoju w suterenie,
dokąd zesłano ją w czasach, kiedy była jeszcze zbuntowaną nastolatką.
Gdybym chociaż mogła komuś opowiedzieć, jak bulwersujące podziałały na panią
Stevens różne fakty z mojego życia. Na przykład Justinowi. W gruncie rzeczy to było bardzo
śmieszne. Dlaczego więc jeszcze się z tego nie śmiałam?
Wyszłam z łóżka i wygrzebałam z torby komórkę. Kto wie? Może zastanę Justina w
domu? Ale nie było zasięgu. Co to za miejsce, do cholery! Postanowiłam spróbować na
zewnątrz. Powoli, stopień po stopniu, zeszłam na dół, umierając ze strachu przy każdym
skrzypnięciu schodów. Dopiero w holu odważyłam się odetchnąć.
Przed drzwiami wejściowymi stanęłam jak wryta. Nie były zamknięte na klucz.
Czyżby w tej okolicy nikt nie włamywał się do domów? Chyba że... Musiałam trzymać
wyobraznię na wodzy, bo inaczej szybko wróciłabym na górę.
Ale rzeczywistość okazała się znacznie gorsza. Zrobiłam pierwszy krok i... dotknęłam
nogą czyjegoś ciała. Krzyk zamarł mi w gardle.
- Ciii! - usłyszałam głos Kayli. Machnęła w moją stronę zapalonym papierosem. - Nie
chcę, żeby się zbudzili. Nie mam siły słuchać kazania o szkodliwości palenia.
- W porządku. Po prostu nie spodziewałam się tu nikogo.
- Usiadłam obok niej na stopniu.
- Ani ja.
- Nie mogłam spać. - Poczułam się w obowiązku wyjaśnić, dlaczego tu jestem. Nie
mogłam przecież jej powiedzieć, że w środku nocy zamierzałam telefonować do innego
faceta. Tego chyba nie zrozumiałaby nawet ona.
- Chcesz? - Wyciągnęła w moją stronę paczkę marlboro. Patrzyła, jak rzucam się na
papierosa, i dodała: - Wiedziałam, że palisz.
- Właściwie to nie. Czasem popalam. - Zaciągnęłam się głęboko.
I tylko w myślach dodałam, że palę, od kiedy myślę o małżeństwie z jej bratem.
Siedziałyśmy więc w milczeniu. Dookoła panowała ciemność. I taka cisza, jakiej nie
doświadczyłam jeszcze nigdy w życiu. Wcale mi się to nie podobało. Wtedy właśnie
postanowiłam, że nigdy nie wyprowadzę się z Nowego Jorku. Ktoś taki jak ja potrzebuje
hałasu. Tłumów i przede wszystkim - światła. Skąd mogę wiedzieć, czy w ledwo widocznym
żywopłocie nie czai się seryjny morderca? W Nowym Jorku łatwiej jest się bać - widzisz, co
może ci grozić. A tu, w Nowej Anglii? Nie wiadomo, co kryje się za schludnymi, białymi
płotkami. Ani kto nosi niewinne z pozoru dresy.
- Masz jeszcze siłę na kontakty z naszymi rodzicami?
- Kayla chyba czytała mi w myślach.
- Nie są tacy zli.
- Pewnie - prychnęła. - Są dobrym argumentem na to, żeby w ogóle nie wdawać się w
małżeństwo. Przynajmniej dla mnie. Widziałaś? On wciąż na nią wrzeszczy.
Nie nazwałabym tego wrzaskiem. Pan Stevens kwestionował każde słowo żony. Nie
liczył się z jej opinią. Ignorował to, co jej wydawało się ważne.
Zadrżałam. Kirk także kwestionował wszystko, co mówiłam.
Na przykład wczoraj. Patrzył na mnie jak na głupią, kiedy kazałam mu oglądać
program o złym przygotowaniu samolotów. No dobrze. Wczoraj trochę przesadziłam. Ale nie
mogłam mieć pewności, że jego spokój i zdrowy rozsądek złagodzą moje fobie, kiedy już
będziemy małżeństwem. A jeśli będzie odwrotnie, bo Kirk w ogóle nie zechce ich zauważyć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl