[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedzieć, dlaczego to robię? Powiem ci, Meg. Ponieważ
jesteś jak ta zamarznięta tundra, której tak bardzo
nienawidzisz. Czasem pod tymi warstwami lodu można
odnalezć coś wartościowego, ale mężczyzna musi się
piekielnie napracować, aby to wydobyć.  Zbliżył się o
krok, a jego twarz wyrażała tysiące sprzecznych uczuć. 
Są kobiety, które sprawiają wrażenie skutych lodem, a
jednak wewnątrz płoną mocno i sądzę, że czasem warto
nad nimi popracować.
 Jego głos i spojrzenie stały się czułe. Patrzył na nią.
 Tylko w dwóch momentach jesteś dla mnie
prawdziwą kobietą, Meg  powiedział rozplatając jej
włosy i pieszcząc je.  Kiedy się kochamy i kiedy
walczymy ze sobą. I myślę, że nawet dla tych momentów
warto było...  Opuścił ręce i spojrzał na nią zmęczonym
wzrokiem.  Tak naprawdę nigdy nie osiągnąłem celu.
Gdy myślałem, że już cię odnalazłem, gdy sądziłem, że
naprawdę staniesz się moja, nagle natrafiałem na kolejną
warstwę lodu.
Chciała krzyczeć, że to kłamstwo i omal nie
powiedziała tego na głos. Była to jedna z tych rzadkich
chwil, kiedy oboje docierali do prawdy. Patrzyli sobie w
oczy z pożądaniem, oczekiwaniem i nadzieją, chociaż
zdawało się, że wszystkie nadzieje są już stracone.
Powinna mu powiedzieć, co myśli, ale nie mogła. Nigdy
nie miała dość odwagi, aby się przed nim otworzyć.
Wymagała od niego dużo, oczekiwała, że będzie
doskonały. Zawiodła się na nim, tak jak on na niej, i teraz
było już za pózno.
Zacisnęła wargi. Był obcy. Miał mocne ramiona,
szeroką klatkę piersiową, emanowało z niego ciepło i
spokój. Tym wszystkim ją wzbogacał, przenikał do jej
zamkniętego wnętrza i trzymał przy sobie. Wszystko
mogło ułożyć się inaczej. Dlatego wciąż chciała wrócić do
Reda, dlatego tylko on mógł dać jej radość, mimo iż
wcześniej ją ranił.
Wiatr wył nieustannie wokół budynku i Meg wciąż
słyszała ten nieprzyjemny i przerażający dzwięk. Skuliła
się w nagłym odczuciu chłodu.
Nie mogła dostrzec jego oczu, gdy powiedziała nieco
sztucznym głosem:
 Przepraszam za to, co było.  Wykonała jakiś
nieokreślony gest, jakby niczego już nie potrafiła
wyjaśnić.  Nie chciałam cię zranić.
 Tak  odparł głucho.  Wiem o tym.
Objął jej szyję czułym gestem i próbował złagodzić ton
głosu.
 Tak, to w końcu coś nowego, nigdy przedtem nie
staczaliśmy bojów o seks.
 Zawsze to w tobie lubiłam, Red.  Usiłowała się
uśmiechnąć.
Pieszczota jego palców stawała się powoli coraz
delikatniejsza, a w jego oczach pojawiały się na przemian
tęsknota i rezygnacja.
Chciała, by ją pocałował. Jeden pocałunek, nic więcej.
To by jej wystarczyło, ale inicjatywa powinna wyjść od
niego. Nie zrobił jednak żadnego ruchu.
Po chwili uśmiechnął się cierpko i powiedział ochryple:
 Do diabła, dziecinko, nigdy nie mieliśmy szansy.
Jego palce nadal pieściły szyję Meg. Sprawiał wrażenie,
że w ten sposób pragnie się z nią pożegnać.
Wycie wiatru zawsze przygnębiało Meg. Nagle w jego
porywach usłyszała odgłos eksplozji i była pewna, że się
nie przesłyszała.
Spojrzała na Reda, który natychmiast pobiegł włączyć
alarm i wtedy jakiś rozpaczliwy głos krzyknął:
 Pani Worthington! Red! O Boże, niech ktoś tu szybko
przyjdzie!
Rozdział 6
Oboje popędzili do wyjścia, ale Red był szybszy i już
zmagał się z frontowymi drzwiami, usiłując zamknąć je,
zanim silny wiatr i śnieg zdołają wedrzeć się do środka.
Lewis leżał na podłodze przemarznięty, z oszronionymi
rzęsami, wargi miał zsiniałe, szczękał zębami z zimna.
 Szedłem przez ulicę  wykrztusił.  Widziałem to.
Stacja pomp... Blue Jay... chciałem wrócić... na pomoc...
Red otworzył okiennice i pomimo śniegu wpatrzył się
w przestrzeń.
 Wydaje się, że to runęło wprost na dach baru 
powiedział twardo.  Jesteś ranny?  zapytał ostro Lewisa.
Lewis, trzęsąc się konwulsyjnie, zaprzeczył.
Zanim Red skończył mówić, Meg pobiegła i wyłączyła
urządzenia zasilające Blue Jay. Pomimo obfitości taniej
energii przesyłanej przez Carstone, Maudie gotowała
używając ropy i odcięcie elektryczności było
najmniejszym problemem. W drodze powrotnej zajrzała
do specjalnego pomieszczenia i wyciągnęła stamtąd
lampy, zwój sznura i osobiste pakiety bezpieczeństwa. Po
chwili wróciła do Reda, który wkładał już polarną kurtkę,
kask narciarski, okulary i zabierał się do pakowania
koców. Tymczasem Lewis usiłował wstać.
 Zostań tutaj  poleciła Meg, rzucając mu koc ze stosu
leżącego na podłodze.  Wyskakuj z tych mokrych rzeczy
i sprawdz odmrożenia. Pózniej idz do radiostacji i zobacz,
czy nie możesz nam w czymś pomóc.
 To chyba wszystko  powiedział Red, gdy pomogła
mu umocować rynsztunek chroniący przed wiatrem. 
Jesteś gotowa?  zapytał.
Skinęła głową, zapinając szczelnie płaszcz z kapturem.
Włożyła rękawice i podała mu lampę. Bez zbędnych słów
otworzył przed nią drzwi i oboje znalezli się nagle wśród
szalejącej wokół burzy.
Red, który szedł tylko o kilka kroków przed nią,
wydawał się jej teraz ledwo widocznym cieniem
zagubionym w tumanach śniegu. Najpierw poczuła zimno
w stopach, a pózniej przenikliwy ból przeszył ją całą.
Czuła go nawet w płucach, gdy próbowała oddychać.
Naciągnęła więc mocniej kaptur na głowę. Wiatr wciąż
był tak porywisty i niebezpieczny jak w chwili, gdy
rozwalił stację pomp. W pewnym momencie wydało się
jej, że zabłądziła, tracąc kontakt z  liną życia .
Zapomniała, że powinna iść za cieniem Reda, a
skoncentrowała się na posuwaniu się do przodu. Myślała
wciąż o tych ludziach schwytanych w pułapkę. Ci na
zewnątrz mieli niewielką szansę przeżycia. Mogli umrzeć,
zanim ona i Red dotrą do nich.
Pragnęła mocno zamknąć oczy, aby nie mogły jej
dosięgnąć kłujące żądła wiatru, ale nie miała odwagi; bała
się, że jeśli to zrobi, jej powieki pozostaną zamarznięte.
Pole widzenia miała tak ograniczone, że nawet nie
zauważyła, kiedy Red się zatrzymał.
Desperacko mocował się z kawałkiem metalu
blokującym drzwi. Usiłowała mu pomóc, mocno
napierając ciałem. Przez jakiś czas walczyli ze śniegiem i
wiatrem, który wprost rozrywał im płuca i paraliżował
mięśnie, ale wreszcie pokonali blokadę. Red przecisnął się
przez wąską szparę i otworzył drzwi, a Meg podążyła w
ślad za nim.
Najpierw odczuła wielką ulgę spowodowaną brakiem
wiatru, ale po chwili to, co zobaczyła, wywołało u niej
szok. Zwiatło sączyło się z okien i z dziury ziejącej z
dachu, którą wdzierało się przerazliwe zimno. Pokój był
gęsty od dymu, a z kuchni wydobywały się języki ognia.
Stoły, krzesła i stołki były wywrócone, dzwigary zwisały
niebezpiecznie z sufitu. Błysk latarki Reda wprawdzie
przebił mgłę, lecz i tak trudno było cokolwiek dostrzec.
Meg usłyszała jęki i nagle zrozumiała.
Dancer, Joe, Gilly, Maudie, Shark... Wszyscy tu byli i
leżąc tak w dymie i ciemności mogli wykrwawić się na
śmierć... Przez ułamek sekundy pomyślała o Redzie.
Przecież on też mógł się tu znalezć.
 Hej!  zawołał ktoś. To chyba Gilly.
 Daj mi rękę!
Red zdjął z twarzy maskę, zrzucił plecak, a Meg
sparaliżowana strachem sięgnęła do torby.
 Biorę pierwszy pakiet. Idziemy.
Uklękła i zaczęła wyciągać zapasowe ubrania. Było ich
za mało dla wszystkich. Płaszcze, pomyślała. Nikt z nich
nie miał ze sobą płaszcza, a temperatura wciąż spadała.
Wstała i przeszła do przedsionka, gdzie
przechowywano okrycia.
 Wszystko w porządku, Red?  zawołała.
 Tam jest Joe  krzyknął w odpowiedzi.  Jest
uwięziony pod barem, czy ktoś nie mógłby nam pomóc?
 Człowieku, w kuchni się pali!  usłyszała jakiś głos.
A pózniej ktoś inny zawołał:
 Ratunku! Nie mogę poruszać nogami!
Na chwilę sparaliżował ją strach. Była gotowa rzucić to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl