[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyrazu jego twarzy. Tylko raz, gdy lekko dotknął jej ręki, poczuła
znajome ciepło.
Gdy dotarli do miasta, Quist dopełnił wszystkich formalności
związanych z odnalezieniem jego samochodu i odstawieniem go do
garażu wypożyczalni. Potem, zgodnie z obietnicą, odwiózł Lily do
183
RS
najbliższego szpitala. Minęła kolejna godzina, nim tam dotarli. Nicki
obudziła się w czasie jazdy i głośno zażądała karmienia.
W szpitalu Quist ponownie przejął inicjatywę. Jak gracz ligi
ułożył sobie niemowlę na przedramieniu i wepchnął Lily do gabinetu.
Po prześwietleniu i założeniu gipsu, wrócili do samochodu.
- Quebec jest cztery godziny stąd, na północ - powiedział Quist
cichym, spokojnym głosem. - Teraz mamy dziesiątą. Na miejsce
dotrzemy koło drugiej... chyba że poszukamy w okolicy jakiegoś
noclegu i wyjedziemy dopiero rano. - Uważnie obserwował jej
reakcję. - Mówiłem, że możemy poszukać noclegu. Marzę o gorącej
kąpieli i dużym wygodnym łóżku. Co ty na to?
Lily z uśmiechem skinęła głową. Czuła się bardzo zmęczona, co
było raczej dziwne, gdyż część dnia po prostu przespała.
Znalezli schronisko narciarskie, puste ze względu na to, że była
dopiero połowa tygodnia. Wzięli wspólny pokój; żadne nie
zaproponowało, by spędzić noc oddzielnie. Quist wpisał do księgi
gości swoje nazwisko, a recepcjonista uznał, że są rodziną.
Pokój nie wyróżniał się niczym szczególnym, lecz był ciepły,
przytulny i wyposażony w podwójne, małżeńskie łoże. Nicki,
starannie wymyta i przebrana w czyste ubranko, znalazła się w
przenośnej kołysce dostarczonej przez obsługę schroniska i spokojnie
zasnęła. Quist zniknął w łazience.
Potem przyszła kolej na Lily. Ze względu na świeży gips nie
skorzystała z prysznica, lecz weszła do wanny. Kąpiel przyniosła jej
184
RS
prawdziwą ulgę - podobnie jak noc spędzona w ogromnym łożu, choć
Quist nie dał jej wiele czasu na wypoczynek.
Ranek nadszedł zbyt szybko. Po opuszczeniu hotelu i obfitym
śniadaniu w przydrożnym barze ruszyli na północ.
Do Quebecu dotarli wczesnym popołudniem. Quist wynajął
pokój, tym razem w hotelu  Hilton", gdzie - jak twierdził - było
wystarczająco wiele sklepów, w których Lily mogła spędzić czas w
oczekiwaniu na Quista. Odszedł, nim zdążyła mu wyjaśnić, że nie
przepada za zakupami.
Została w pokoju. Gdy skończyła karmić i przebierać Nicki,
zrobiło się zbyt pózno, by myśleć o wynajęciu mieszkania. Agencje
pośrednictwa były już zamknięte. Poza tym, chciała się dowiedzieć,
czy Quist zdołał odnalezć swą siostrę. Wciąż nie wracał. Być może
znów wyjechała, a może mieli sobie dużo do powiedzenia.
Lily wykąpała się, starannie wyszczotkowała lśniące włosy,
ozdobiła twarz delikatnym makijażem i ubrała się w spódnicę i
sweter. Włożyła śpiącą Nicki do nosidełka, przytroczyła ją do piersi i
zeszła na dół, do holu. Usiadła w fotelu i czekała na powrót Quista.
Zobaczyła go od razu, gdy wszedł do hotelu. Nawet bez
kapelusza górował nad innymi gośćmi. Nie wyglądał na
zadowolonego.
Weszli do windy. Mężczyzna milczał. W kabinie było kilka osób
i najwyrazniej nie chciał rozmawiać przy świadkach.
Gdy dotarli do pokoju, stanął przy oknie i wbił wzrok w
zapadającą ciemność. Lily czekała przez chwilę.
185
RS
- Quist? - odezwała się cicho. Powoli odwrócił głowę i zaczaj
mówić z narastającym gniewem:
- Nie ma jej. Z jednego miejsca odesłali mnie w inne, potem w
jeszcze jedno, a w końcu okazało się, że wyjechała. - Wziął głęboki
oddech. - Wyjechała. Przebyłem taką długą drogę, spędziłem trzy dni
w cholernej zamieci, nie mówiąc o dwóch pozostałych w Nowym
Jorku i w Bostonie, a ona po prostu wyjechała
- Kiedy?
- Przedwczoraj.
- W taką śnieżycę?
- Tutaj podobno była znacznie lepsza pogoda. Prawdopodobnie
chciała skorzystać z okazji, by zgubić ewentualny pościg. - Przesunął
dłonią po włosach. Zmarszczył brwi. - Gdybym dotarł tu na czas...
- Gdybym nie zmyliła drogi... - wtrąciła Lily. - Przepraszam,
Quist. To moja wina.
- Kobiety zawsze wpędzają mnie w kłopoty - burknął, nie
zwracając uwagi na jej skruchę. - Nie spotkałem dotąd żadnej, która
znałaby wartość słowa. Jennifer prosiła mnie, bym przyjechał, a kiedy
to zrobiłem, okazało się, że zmieniła adres. Jest taka jak jej matka.
Wciąż ucieka. Nie wiem, dlaczego myślałem, że mogłaby okazać się
inna.
Lily z niechęcią przyjęła jego słowa, gdyż od samego początku
była z nim całkiem szczera. Nie podobało jej się, że oskarżał
wszystkie kobiety o fałsz, nie biorąc pod uwagę jej osoby.
- Wiesz, gdzie może być teraz?
186
RS
- W Chicago.
- Chicago?
- Tak mi powiedzieli.
- Co tam robi?
- To samo, co wszędzie. Ukrywa się i czeka, aż sprawy
przycichną.
- Lecz skoro udało ci się ustalić miejsce jej pobytu, inni też
mogą to zrobić.
- Ma bardzo opiekuńczych przyjaciół. Musiałem pokazać prawo
jazdy, nim uzyskałem jakieś informacje. Poza tym miała dość rozumu,
by im powiedzieć, że przyjadę. Lecz niech, do diabła, nie myśli, że
będę się za nią uganiał po całej północnej półkuli.
Zaklął ponownie i odwrócił się w stronę okna.
Lily przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Wówczas też
był zły - i zaraz zasnął, by nie rozmawiać z kobietą jeżdżącą
czerwonym sportowym samochodem.
Chciała mu jakoś ulżyć. Odpięła nosidełko, ułożyła Nicki na
łóżku i podeszła do mężczyzny.
- Co zrobisz? - spytała półgłosem. Nie odpowiedział. Delikatnie
położyła mu rękę na karku, zaczęła masować ramiona.
- Jest młoda. Prawdopodobnie bardzo wystraszona.
- Powinna czekać - warknął. - Powiedziałem przecież, że
przyjadę.
- Nic o tobie nie wie. Może nie ufa mężczyznom tak jak ty
kobietom.
187
RS
- To po co do mnie dzwoniła?
- Jesteś jej przyrodnim bratem. Być może jedynym żyjącym
krewnym.
- I to jej daje prawo, by mnie wykorzystywać?
- Daje jej prawo, by żądać pomocy. Mogłeś od razu odmówić.
- Mogłem.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Ponieważ jest moją siostrą - odparł z niechęcią. - Być może
jedyną żyjącą krewną.
To miało bardzo duże znaczenie. Lily uświadomiła sobie, że
Quist nie posiadał żadnej rodziny... choć bardzo chciał mieć kogoś u
swego boku. Objęła go.
- Jesteś czuły i miękki, wiesz?
- Nigdy nie byłem miękki.
- Nie chcesz tego okazać, lecz tu, wewnątrz - przyłożyła rękę do
jego piersi - bije dobre serce.
- Nie ulegnę słabości.
- A kto ci każe? Zawahał się przez chwilę.
- Ty - odpowiedział, spoglądając w jej stronę. - Wiem, o czym
myślisz. Sądzisz, że skoro zajechałem tak daleko, powinienem też
dotrzeć do Chicago. To po drodze, jeśli będę jechał do domu
samochodem.
- W ogóle o tym nie myślałam, lecz skoro tak twierdzisz...
- Zanim tam dotrę, znów wyjedzie. To bez sensu. Kto mi
zaręczy, że w Chicago zakończę pościg?
188
RS
- Nie możesz do niej zadzwonić? Masz przecież adres. Nie
podali ci numeru telefonu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl