[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czy kuszące kołysanie bioder, jego ciało ogarniał płomień. I za
ten płomień był Alys ogromnie wdzięczny, bo bał się już, że
głodzony i bity przez Hiszpanów przestał być mężczyzną.
Alys, śliczna, radosna, kochana przez wszystkich. Oprócz
Thomasine. Wyczuł to od razu, choć z lady Thomasine miał
tylko raz do czynienia. Potraktował ją chłodno, może dlatego
nie przystępowała już do niego. Ale on i tak miał przeczucie,
że owa dama z jakiegoś powodu chce poróżnić go z Alys.
Trapiło go to tak bardzo, że trzeciego dnia, kiedy szykował się
do zejścia na wieczerzę do sali zamkowej, postanowił
pomówić o tym z Simonem.
Simon, jak się okazało, miał już wyrobione zdanie o lady
Thomasine.
- Prawdziwa wiedzma i okropna plotkara
- oświadczył krótko, sięgając po jedną z nowych jopul,
których całe naręcze przyniesiono z polecenia Alys. Krój i
haft były nadzwyczajne, aksamit rzadki i drogi. John
zastanawiał się, czy jopule te uszyła Alys, mimo swej niechęci
do nici i igły. Jeśli tak, to są warte dwa razy tyle. Jeśli nie
- i tak należy docenić jej troskę. Alys na pewno będzie
wspaniałą żoną. Ale nie jego, bo jemu żona niepotrzebna.
Powinien jednak jakoś okazać jej swoją przychylność.
Wynagrodzić za to, co zrobiła dla Hetherston, i co nadal robi.
- Simonie, pora pomyśleć o nowej zbroi.
Wyślij kogoś do Londynu, niech wyszuka i przywiezie tu
zręcznego płatnerza. A poza tym trzeba przywiezć kilka
podarków dla lady Alys. Odchowała mojego brata i była panią
tego zamku. To wszystko zresztą czyni nadal, dlatego chcę się
jej jakoś odwdzięczyć.
I osłodzić gorzkie chwile, kiedy zwróci jej słowo...
Simon pomógł swemu panu nałożyć jopulę, obciągnął ją,
wygładził na ramionach i rzucił oschle:
- Zaiste, dobra pora na rozdawanie podarków, kiedy w
sakiewce pustki! Lancaster zalega ci za cały rok!
- A tak... Stary sknera! - John prychnął gniewnie. -
Poszukam rządcy i wezmę coś ze szkatuły. Na podarki i na
zapłatę dla ciebie, Simonie.
- To ty jeszcze nie spotkałeś się z rządcą, panie? Nie
pokazał ci ksiąg?
John westchnął.
- Nawet o tym nie pomyślałem. A Bóg jeden wie, co tu
się działo po śmierci mojego ojca. Powinienem to sprawdzić.
- A lady Alys z ulgą pozbędzie się tego ciężaru!
- Nie wierzę, żeby ona prowadziła księgi, Simonie. Na
pewno robił to rządca. A teraz ja powinienem tym się zająć.
Dopóki tu jestem. Przecież już prawie wróciłem do sił.
- Bogu niech będą dzięki... Twój łańcuch, panie. Proszę,
odwróć się.
John odwrócił się tyłem i przytrzymał srebrne ogniwa,
kiedy Simon spinał mu na plecach oba końce łańcucha. Ten
łańcuch ojciec Johna miał na sobie, kiedy widział się z synem
po raz ostatni. Jakże ciężki jest ten łańcuch... Ale wkrótce
John nie poczuje jego ciężaru, z każdym dniem przybywało
mu sił. Był już nawet gotów zacząć krótkie ćwiczenia, o ile
znajdzie się tu jakiś rycerz dobrze władający mieczem.
Jakiś rycerz... A gdzie właściwie podziali się rycerze ojca?
Nie widać ich w sali zamkowej. Trzeba będzie o nich
popytać...
Poklepał się po szerokiej piersi, potem rozprostował
ramiona.
- Idziemy na wieczerzę, Simonie. Dziś czuję się jak nowo
narodzony.
- I odziany jesteś, panie, należycie. A tamte stare
łachmany wyrzucę.
John zaśmiał się.
- Ale z ciebie zuchwalec!
- Mogę być i zuchwalcem, panie, o ile wkrótce dodasz do
mego nazwiska  sir"!
ROZDZIAA CZWARTY
Alys z trudem udawało się zachować spokój. John znów ją
oskarżył. O kłamstwo! Rzucił jej to oskarżenie w twarz, w
chwili, gdy nadziewał barana na szpikulec. A ona miała
wrażenie, jakby ten szpikulec wbijał się w jej serce.
- Powtarzam, John. Nie ma żadnego rządcy. Kiedy Albert
Donegal posunął się w latach, twój ojciec i ja przejęliśmy
część jego powinności, ale w rachowaniu Donegal nadal był
niezastąpiony. Niestety, on ma już siedemdziesiąt pięć lat!
Zaczął bardzo niedomagać, dlatego wyjechał do Yorku, do
córki, która wyszła za złotnika.
- A kto po śmierci ojca prowadził księgi? Wskaż mi go. -
Spojrzenie Johna przemknęło po twarzach współbiesiadników.
- Po wieczerzy chcę z nim porozmawiać.
- Z nią - poprawiła Alys, błagając w duchu niebiosa, by
pomogły jej zachować spokój. - Możemy porozmawiać
choćby zaraz, chociaż najpierw wolałabym zjeść. A poza tym
powinieneś obejrzeć księgi.
- Ty? - W oczach Johna pojawił się gniew, pomieszany z
największym zdumieniem. - Jak mogłaś poważyć się na coś
takiego?
- Mogłam. Ktoś musiał poprowadzić księgi, a ja byłam z
nimi obeznana, przedtem pomagałam twojemu ojcu i
Albertowi. A poza tym nie miałam takiej władzy, żeby nająć
kogoś. Nie martw się, John, nie popełniłam żadnych błędów.
John nie odpowiadał, tylko natarł nożem na baraninę z
takim impetem, jakby zwierzę nie zostało jeszcze zabite i
upieczone. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl