[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do przyjazdu.
- Przez wiele lat byÅ‚em żoÅ‚nierzem, sir - rozpo­
czÄ…Å‚ Tom historiÄ™, którÄ… on, Gower i Arlington przy­
gotowali wspólnie na taką okazję. - Po ojcu dostała
mi siÄ™ niewielka scheda, wystarczajÄ…ca jednak, bym
mógł skończyć z wojaczką i zająć się kupiectwem.
Tedy staÅ‚em siÄ™ kupcem, a mój handel to głównie im­
port zbytkownych towarów z austriackich Niderlan­
dów i Holandii.
Naczelnik przeciągnął wypielęgnowaną dłonią po
blacie stołu, intarsjowanym różnymi gatunkami
drewna.
- To w jakiejś mierze tłumaczyłoby wizyty pana
w domu Amosa Shootera, czyż nie mam racji?
A zatem śledzono ich, co zresztą nie było dla Toma
wielkÄ… niespodziankÄ…. Czy jednak mieli go na oku
dzisiaj przed poÅ‚udniem, gdy krążyÅ‚ po dzielnicy por­
towej? PodejrzewaÅ‚ bowiem, że ich obecność w ratu­
szu jak najściślej się łączy z morderstwem Gilesa
Newmana. Niebawem rzecz powinna się wyjaśnić, na
razie jednak musiał odpowiedzieć na postawione mu
pytanie.
Skinął głową.
- Tak. Tyle że trudno mi uwierzyć, iż pan naczel­
nik ściągnął nas tutaj w środku nocy na rozmowę
o handlu.
Słowa te nie tylko wyrażały wewnętrzny niepokój
przesłuchiwanego, były też rodzajem eleganckiego
przypomnienia, żeby przesłuchujący nie tracił czasu
i powiedział wprost, o co mu chodzi.
Naczelnik zrozumiał i uśmiechnął się.
- %7Å‚yjemy w niebezpiecznych czasach - rzekÅ‚ sen­
tencjonalnie. - Francja gromadzi wojsko na północ­
no-wschodniej granicy, Anglia jest w stanie wojny
z Holandią. W tej sytuacji jest naturalną rzeczą, że
kiedy jakiÅ› obcokrajowiec pojawia siÄ™ w naszym mie­
ście, pilnie śledzimy jego kroki. Kiedy zaś jakiś inny
obcokrajowiec znajduje Å›mierć w tajemniczych oko­
licznościach, chcemy wiedzieć, jak do tego doszło,
kto jest sprawcą morderstwa i dlaczego dopuścił się
tego karygodnego czynu. - Na chwilę zawiesił głos.
- ByÅ‚bym wdziÄ™czny za pomoc w znalezieniu odpo­
wiedzi na te wszystkie pytania.
Była to, w pełnym tego słowa znaczeniu, zabawa
w kotka i myszkę. Nawet trudno było rozstrzygnąć,
czy wysłuchali przed chwilą zawoalowanej grozby,
czy też pewnych teoretycznych dywagacji na temat
utrzymania bezpieczeństwa w mieście. Tom jednak,
co stwierdziÅ‚a Catherine, odczuwajÄ…ca pierwsze oz­
naki paniki, nie byÅ‚ zmieszany w najmniejszym sto­
pniu. Przeciwnie, uśmiechał się jak pacholę - naiwnie
i od serca.
- KażdÄ… pomoc, którÄ… możemy zaofiarować, za­
ofiarujemy. Choć jeÅ›li idzie o morderstwo, bo o mor­
derstwie pan wspomniał, panie naczelniku, to moja
żona na nic się tu przyda. Mdleje, nieboga, na widok
przelanej krwi, a każda przemoc przeraża jÄ… i wpra­
wia w stan ciężkiej choroby.
Jakkolwiek nic o tym nie wiedziała, by mdlała na
widok krwi, Catherine chwyciÅ‚a wiatr w żagle i po­
sunęła siÄ™ jeszcze dalej. Wyjęła chusteczkÄ™ i przy­
tknęła jÄ… do oczu, jakby już sama rozmowa o tak stra­
sznych rzeczach była dla niej katuszą.
- Ciekawe - powiedział naczelnik, marszcząc
brwi. - Współczuję pani, pani Trenchard.
Co tu byÅ‚o  ciekawe"? - zapytaÅ‚ sam siebie w du­
chu Tom. WspomniaÅ‚ o Å›mierci zadanej nożem, mie­
czem lub szpadą, a więc śmierci zbroczonej krwią,
ponieważ dobrze pamiÄ™taÅ‚, że Newman zostaÅ‚ udu­
szony. W ten sposób próbowaÅ‚ odsunąć od siebie po­
dejrzenia i wprowadzić w bÅ‚Ä…d naczelnika. PosuniÄ™­
cie byÅ‚o sprytne, nie miaÅ‚ tylko pewnoÅ›ci, czy czasa­
mi nie natrafił na sprytniejszego od siebie.
Catherine zniżyła się w dworskim ukłonie, po
czym przesłała naczelnikowi uśmiech osoby, która
żegna się z tym światem. Spojrzał ostro, przenikliwie,
by zaraz uśmiechem złagodzić to spojrzenie.
- Teraz zabieram na jakiś czas pani męża, żeby
pokazać mu coś, czego pani nie musi oglądać, a ze
względu na jej wielką wrażliwość wręcz nie powinna.
Chodzmy, sir. Małżonka pana pozostanie tutaj. Blaise
- zwrócił się do stojącego przy drzwiach strażnika -
podaj tej damie szklankę wody. Zdaje się, że nie czuje
się najlepiej. Tędy, sir.
Poszli ciemnym korytarzem. Drogę oświetlał im
strażnik z łuczywem. Potem długo schodzili krętymi
schodami. Tom zorientował się, że są na poziomie
piwnic. Tutaj również były korytarze, które zdawały
się nie mieć końca. Wreszcie stanęli przed dębowymi
drzwiami.
Otwarto je i Tom ujrzał dużą bieloną izbę bez
okien. PÅ‚omyki dwóch lampek oliwnych przyćmiÅ‚ na­
tychmiast płomień łuczywa, podobnie jak słońce
przyćmiewa gwiazdy. Na środku izby stał długi stół
pokryty brudnym przeÅ›cieradÅ‚em. W powietrzu uno­
sił się charakterystyczny zapach - słodkawy i mdły.
Podeszli do stołu i naczelnik odgiął róg prześcieradła.
Ukazała się głowa, szyja i kawałek torsu.
- Czy zna pan tego czÅ‚owieka, sir? - spytaÅ‚ na­
czelnik, przeszywajÄ…c Toma spojrzeniem swych brÄ…­
zowych oczu.
Tom, owszem, znaÅ‚ tego czÅ‚owieka. ByÅ‚ to, jak na­
leżało oczekiwać, Giles Newman. By jednak upraw-
dopodobnić swojÄ… odpowiedz, Tom pochyliÅ‚ siÄ™ i ba­
czniej przypatrzył twarzy nieboszczyka.
- Tak. Wiem, kto to jest, choć moja znajomość
z nim nie była zbyt zażyła. Walczyliśmy razem przed
laty w Macedonii przeciwko Turkom. OpuÅ›ciÅ‚ od­
dział na długo przed końcem kampanii. Mówiono, że
wyjechaÅ‚ w jakiejÅ› ważnej misji do Wiednia. Od tam­
tej pory nie spotkaliśmy się. Nazywa się... nazywał
siÄ™ Giles Newman.
- ProszÄ™ raz jeszcze mu siÄ™ przypatrzyć - powie­
dział naczelnik. - Czy przybył pan do Antwerpii, by
spotkać się z tym człowiekiem?
Tom potrząsnął głową.
- Nie, sir. Nie miałem pojęcia, że Newman jest
w Antwerpii. Jeśli zaś chodzi o mój przyjazd tutaj, to,
jak już powiedziaÅ‚em, Å‚Ä…czy siÄ™ on wyÅ‚Ä…cznie ze spra­
wami handlowymi. Proszę spytać Amosa Shootera.
On potwierdzi moje słowa.
- Jego również nie omieszkam zaprosić na krótką
rozmowÄ™, panie Trenchard.
Tom uznaÅ‚, że każdy Bogu ducha winny czÅ‚o­
wiek w jego sytuacji wyraziÅ‚by co najmniej zdu­
mienie.
- Nie rozumiem, sir, dlaczego Å‚Ä…czy pan mojÄ… oso­
bę z kimś, kogo nie widziałem od lat.
Naczelnik na powrót nakrył ciało prześcieradłem,
po czym wyjął z kieszeni wystrzępioną i zabrudzoną
kartkÄ™ papieru.
- Znaleziono to przy Newmanie. Zechcesz prze­
czytać, sir.
Tom wziÄ…Å‚ kartkÄ™. WidniaÅ‚y na niej tylko dwa sÅ‚o­
wa. Jego imiÄ™ i nazwisko.
- Nie mam pojęcia, skąd wzięła się przy nim. Ani
również, jak umarł.
- Och, nie, w to ostatnie, wybaczysz, sir, nie
uwierzę. Patrzył pan na ciało dostatecznie długo, by
zauważyć, że został uduszony. Pytam więc, czy to nie
pan oplątał mu szyję tą śmiertelną pętlą?
- Wiem, że nie pomagam panu w Å›ledztwie, mó­
wiÄ…c ciÄ…gle  nie", ale taka jest prawda. Nikogo nie
udusiłem w Antwerpii, ani też zresztą gdziekolwiek
indziej. Przyjechałem tu w sprawach handlowych,
a kupcy to raczej pokojowe plemiÄ™. Nie wiem też, ko­
mu mogłoby zależeć na śmierci Gilesa Newmana.
W sumie niewiele ze mnie pożytku.
Jak dotąd naczelnik nie wspomniał ani słowem,
gdzie zostało odnalezione ciało. On, Tom, mógł go
o to zapytać, ale pamiÄ™taÅ‚ zasadÄ™, że w takich przy­
padkach im mniej się mówi, tym lepiej. Z tym że,
uwzględniając osobliwy charakter tej rozmowy, która
przypominaÅ‚a raczej towarzyskÄ… pogawÄ™dkÄ™ niż prze­
słuchanie, pytanie takie byłoby całkiem na miejscu.
- Czy mogę zapytać, gdzie zostało odnalezione
ciało?
- Nie wykluczam, że pyta pan o coś, co jest panu
znane. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl