[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głębi duszy powątpiewał w przystawalność tych %7łydów do takiego erotyczno rzymskiego
szamańskiego prymitywizmu. Nie sądził, by wyzwolenie od długotrwałej żydowskiej
dyscypliny umysłowej, wpajanego przez pokolenia szacunku dla prawa dało się osiągnąć na
indywidualne życzenie. Mimo że pretensje do erotycznego przywództwa również były
wysuwane przez nowoczesnych żydowskich lekarzy umysłu i duszy, Sammler miał
wątpliwości.
Przyjmijmy i uznajmy za słuszne, że szczęście polega na robieniu tego, co robi
większość innych ludzi. Wówczas należy uosabiać to, co uosabiają inni. Jeśli są to przesądy, to
przesądy. Jeśli furia, to furię. Jeśli seks, to seks. Lecz nie wolno przeciwstawiać się swoim
czasom. Po prostu nie wolno im się przeciwstawiać, i tyle. Chyba że jest się akurat Sammlerem
i uważa się, że miejsce honoru jest na zewnątrz. A jednak to, co osiąga się przez stanie na
uboczu, przez to, że jest się jedynie reliktem, bawiącą przejazdem świadomością rezydującą
przypadkiem w sypialni na West Side, nie upoważnia człowieka do położonego na zewnątrz
honoru. Co więcej, wnętrze jest tak przestronne i mieści w sobie tylu ludzi, że jeśli jest się na
jednej z dziewięćdziesiątych ulic zachodnich, jeśli jest się w istocie tutaj, jest się
Amerykaninem. I urok, nieprzeparty czar, niemal nieznośne pod niecenie płynące z faktu, że
można siebie określić jako Amerykanina dwudziestego wieku, są dostępne dla wszystkich. Dla
każdego, kto ma oczy pozwalające mu czytać gazety albo oglądać telewizję, dla każdego, kto
uczestniczy z innymi w zbiorowej ekstazie wiadomości, kryzysów, władzy. Każdemu według
jego pobudliwości. Lecz może chodziło tu o coś jeszcze głębszego. Ludzkość obserwuje i
opisuje samą siebie na zakrętach swego przeznaczenia. Sama jest podmiotem żyjącym lub
tonącym w nocy, sama przedmiotem przeżywającym albo ginącym i odczuwającym w sobie
porywy siły i napady paraliżu gdyż własne namiętności rodzaju ludzkiego są zarazem jego
wielkim widowiskiem, obiektem głębokiego i osobliwego uczestnictwa, na wszystkich
poziomach, od melodramatu i zwykłego zgiełku aż po najgłębsze pokłady duszy i
najsubtelniejsze obszary milczenia, gdzie spoczywa nie odkryta wiedza. Ten rodzaj
doświadczeń mógł, w opinii pana Sammlera, dostarczyć niektórym ludziom fascynujących
możliwości duchowych i umysłowych, lecz po pierwsze ktoś taki musiałby być nadzwyczaj
inteligentny, a ponadto nie zwykle giętki i przenikliwy. Nie sądził nawet, by on sam spełniał
stawiane przez siebie wymagania. Ze względu na wielkie tempo wszystkiego, dziesięciolecia,
wieki, epoki zagęszczają się do miesięcy, tygodni, dni, a nawet zdań. Tak więc, żeby nadążyć,
trzeba biec, pędzić, szybować, lecieć ponad lśniącymi wodami, trzeba umieć dostrzec, co
wypada z ludzkiego życia, a co w nim pozostaje. Nie można być staroświeckim mędrcem
siedzącym w swoim kącie. Trzeba trenować. Trzeba być dość silnym, żeby się nie przerażać
miejscowym działaniem przemiany, żyć wśród rozpadu, oszalałych ulic, plugawych koszmarów
sennych, zbudzonych do życia potworności, narkomanów, pijaków i zboczeńców, publicznie
celebrujących swą rozpacz w centrum miasta. Trzeba umieć znosić splątanie duszy, widok
okrutnego rozkładu. Trzeba mieć cierpliwość dla idiotyzmów władzy, nieuczciwości w świecie
interesów. Codziennie o piątej albo szóstej rano pan Sammler budził się na Manhattanie i
próbował znalezć klucz do sytuacji. Nie sądził, by miało mu się to udać. Ani gdyby mu się to
udało żeby zdołał kogokolwiek przekonać lub nawrócić. Mógł zapisać klucz Shuli w
testamencie. Ta mogłaby wyjawić fakt jego posiadania rabbiemu Ipsheimerowi. Mogłaby
wyszeptać księdzu Roblesowi w konfesjonale, że go posiada. Co może być w tym wszystkim
najważniejsze? Zwiadomość i jej cierpienia? Ucieczka od świadomości w prymitywizm?
Wolność? Przywileje? Demony? Wypędzenie tych demonów i duchów z powietrza, gdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]