[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słońce obedrze go ze skóry, postanowił więc zakończyć sesję opalania i zwiedzić centrum turystyczne
Pattaya, znajdujące się obok przystani dla motorówek z przezroczystym dnem, które obwoziły po
zatoce turystów, zachwyconych koralowymi cudownościami. Zatrzymał się przy straganie z muszlami i
przedmiotami z masy perłowej, kupił muszlę, która zachowała głos morza w swoim wnętrzu, a gdy
odwrócił głowę, zobaczył, że szofer dyskutuje gniewnie z dwoma podejrzanymi typami w krótkich
spodenkach i plażowych czapkach. Carvalho zachował bezpieczną odległość, obserwując z ukosa, jak
dwaj mężczyzni wskazują małą knajpę, znajdującą się obok wypożyczalni motorów. Szofer
przytrzymał obu typów i popchnął ich lekko, posyłając tam, skąd przyszli. Mężczyzni odpowiedzieli z
równą gwałtownością, odpychając kierowcę, broniącego im dostępu do Carvalha. Szofer podniósł poły
koszuli, wyciągnął zza pasa pistolet i przyłożył lufę do pleców najbliższego typa. Ten drugi też się
zatrzymał, obaj zaczęli wycofywać się, przeklinając uzbrojonego mężczyznę. Wreszcie odwrócili się i
poszli w kierunku knajpki, w końcu zniknęli w jej wnętrzu. Tymczasem kierowca schował pistolet i
zbliżał się do Carvalha z pełnym oddania uśmiechem.
- Czego chcieli?
- Kto?
- Faceci, z którymi pan rozmawiał.
- Pytali, gdzie mogą znalezć jakieś dziewczyny.
Roześmiał się i znów narysował w powietrzu figurę kobiety.
Coś jednak zmieniło się w jego zachowaniu. Zpieszył się, wyprzedził nawet Carvalha, narzucając
mu swój rytm, najwyrazniej chciał jak najszybciej wrócić do samochodu. Od czasu do czasu oglądał
się za siebie i Carvalho zauważył, że szofer nie tylko sprawdza, czy idzie za nim jego klient, ale
przede wszystkim obserwuje horyzont, choć detektyw widział tam tylko masę opalonych turystów w
niepowtarzalnych kreacjach. Kierowca poprosił go z uśmiechem o chwilę cierpliwości, podszedł do
telefonu i zadzwonił, gestykulując i krzycząc wściekle do słuchawki. Wrócił do Carvalha wyraznie
zaniepokojony i powiedział, że w drodze powrotnej zabiorą dodatkowego pasażera. Nagle zmarszczył
czoło, detektyw odwrócił się i zobaczył, jak przez tłum przeciskają się dwaj mężczyzni, którym szofer
przed chwilą groził pistoletem.
- Niech pan wróci do samochodu. Muszę coś załatwić.
Carvalho posłuchał. Przeszedł jakieś trzydzieści metrów, obejrzał się. Kierowca czekał na środku
chodnika na dwóch typów, szykując się do walki. Kiedy mężczyzni, podchodzący z przodu, byli już
blisko, dwóch innych typów zablokowało go z tyłu, i wspólnymi siłami zmusili szofera, żeby poszedł w
stronę bocznej uliczki. Carvalho wahał się, czy pomóc kierowcy, czy lepiej nie wtrącać się w nie swoje
sprawy; w każdym razie samochód nie był zbyt przydatny, bo kluczyki miał szofer. Detektyw nie miał
jednak broni, postanowił więc zostać na swoim miejscu. Z uliczki wypadło nagle kilka przerażonych
osób i nogi Carvalha otrzymały sygnał do biegu. Przedarł się przez tłum, dotarł w końcu do ciała,
leżącego w kałuży krwi. To był szofer, krew płynęła z otwartego brzucha, a także z ust i ran na twarzy,
zmiażdżonej przez okrutne ciosy. Detektyw stanął jak wryty, poczuł nagle czyjąś obecność, ktoś
wyszeptał mu do ucha spokojnie", co jeszcze bardziej go sparaliżowało, cień wyprzedził go i podszedł
do ciała. Mężczyzna, który go uspokajał, pochylił się nad rannym, sprawdził, czy jeszcze żyje, i
odwrócił głowę, prosząc gapiów o pomoc. Zaczął podnosić ciało, inni dołączyli do niego, jednak przy
wyjściu z uliczki autor akcji ratunkowej odłączył się od grupy, niosącej rannego. Przybysz podszedł do
Carvalha i pokazał mu kluczyki, które wyjął z kieszeni szofera.
- Zdążyłem. Jedziemy stąd.
- Kto pana przysłał?
- On sam do mnie zadzwonił, kiedy sprawy zaczęły się komplikować.
- Dla kogo pan pracuje?
- Dla madame La Fleur.
Mężczyzna w tym samym czasie objaśniał sytuację detektywowi, zmuszał go do szybkiego marszu i
rozglądał się na boki. Nie wyszli na główną aleję, ale dotarli w pobliże samochodu bocznymi uliczkami.
- Niech pan za mną biegnie.
Carvalho nie zauważył nawet, w którym momencie mężczyzna wyciągnął pistolet i zaczął biec z
bronią w dół ulicy. Wypadli na główny deptak, przebiegli trzydzieści metrów, jakie dzieliły ich od auta,
torując sobie drogę pośród turystów, i wskoczyli do samochodu. Kierowca wycofał energicznie
samochód i ruszył w kierunku przeciwnym do drogi na Bangkok. W czasie tego manewru Carvalho
- 101 -
zdołał zobaczyć grupkę mężczyzn, biegnących za samochodem. Rozpoznał dwóch z nich, ubranych w
szorty, inny zaś, mocno zbudowany mężczyzna, z wygoloną czaszką, poruszający się jak szybkie
zwierzę, mógł być tylko Jungle Kidem.
- To był Jungle Kid?
- Tak.
- Przecież miał dobre kontakty z madame La Fleur?
- Ja nic nie wiem. To są problemy szefów. Miałem wyciągnąć pana z kłopotów i zawiezć do
Bangkoku.
- A pański kolega?
Mężczyzna nie odpowiedział, był pochłonięty jazdą, chciał jak najszybciej wydostać się z labiryntu
błotnistych dróżek, które doprowadziły ich do tylnej części obwodnicy Pattaya.
- Umarł?
- Tak.
- Będą nas ścigać.
- Nie. Zrobili już to, co chcieli.
Cholerni idioci, pomyślał Carvalho, ale zaraz podziękował Bogu, że samochód jest szybki, a
kierowca nie odzywa się, tylko zerka co jakiś czas w lusterko wsteczne. Detektyw rozłożył się na
siedzeniu tak, by móc obserwować samochody, które ich wyprzedzały albo bezskutecznie próbowały
wyprzedzić.
Zaryglował drzwi do pokoju. Otworzył walizkę przywiezioną z Hiszpanii i tę drugą, kupioną w
chińskiej dzielnicy. Włożył większość rzeczy do hiszpańskiej walizki, do drugiej zaś tylko to, czego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]