[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nagie, pokryte tylko meszkiem.
Nie widział koni ani jezdzców. Wysokie ściany były wystarczającym ograniczeniem,
zastępującym pastuchów, chociaż, zdaniem Storma, w pełni okresu godowego jorisów
przydałyby się straże.
Ta dolina była znacznie szersza od zewnętrznej i tylko przez lornetkę mógł zobaczyć,
że jej przeciwległa ściana też jest pocięta tarasami. Porastała je gęsta i wysoka trawa. Nie było
widać żadnych śladów powodzi.
Nie było też widać niczego, co potwierdzałoby podejrzenie Storma. Wyglądało to
tylko na wygodną kryjówkę dla kradzionych stad. Gdyby nie ten zabity joris&
Poczuł na ramieniu rękę Gorgola. Podążając za jego wzrokiem skierował lornetkę
znów w głąb doliny. Frawny nie pasły się już: samce potrząsając łbami pogalopowały
niezgrabnie na prawo, podczas gdy samice z młodymi zbiły się w ciasną grupę, ustawiając się
w postawie obronnej, łbami na zewnątrz.
Jezdzcy! Trzech, na ciemnych, krępych, niedużych koniach, podobnych do tych, które
widział w norbiskim obozie. Ale ludzie nie byli tubylcami. Nie nosili też typowego stroju
osadników: bryczesów ze skóry jorisa i koszul z frawniej wełny. Storm przykląkł
odprowadzając ich wzrokiem. Pierwszy rzut oka na ich czarne bluzy, które zawsze wyglądały
jak przysypane kurzem, potwierdził jego podejrzenia. To było to! Mundury wroga, nielegalny
handel kradzionymi stadami, wszystko do siebie pasowało. Nic dziwnego, że załatwili
członków ekspedycji inscenizując jednocześnie napaść tubylców. Zrzucić wszystko na
dzikich Norbisów. Wspaniały podstęp, wymarzona sytuacja dla Xików.
- Ssst& - Gorgol nauczył się naśladować dzwięk, którym Storm wzywał drużynę,
jedyny dzwięk wspólny dla nich obu. Teraz wskazywał na północ, chcąc zwrócić uwagę
towarzysza. Frawny stały nadal zbite w gromadę, czujnie obserwując jezdzców, ale nie to
zainteresowało Norbisa. Nawałnica spowodowała, że częściowo obsunięta ziemia utworzyła
rodzaj ścieżki, dochodzącej do przedostatniego tarasu. Stamtąd właśnie obserwowała
jezdzców jakaś postać, nieomal nie do odróżnienia od ziemi, do której przywarła.
Storm przyłożył do oczu lornetkę. Wysoki, szczupły Norbis musiał być zupełnie
niewidoczny z dna doliny. Jego głowa wyglądała inaczej: rogi nie były jak u Gorgola barwy
kości słoniowej, lecz niebieskozielone.
Spojrzał pytająco na chłopca. Młodzieniec podpełzł aż na brzeg przewieszonej skały,
skąd miał najlepszy widok. Brodę oparł na zranionej ręce. Rysy twarzy były spokojne, ale
kocie oczy zdradzały podniecenie. Usta rozciągnęły się w grymasie, który u Norbisa oznaczał
gniew lub chęć walki. Drugą ręką zrobił znak: - Nitra.
Czy samotny tubylec działał na własną rękę, czy był zwiadowcą oddziału wojennego?
Biorąc pod uwagę obyczaje Norbisów, obie możliwości były prawdopodobne. Mógł to być
jakiś młodzik, który wyruszył, by zasłużyć na miano wojownika. Mogło być też tak, że Nitra
odkryli tę kryjówkę i postanowili przejąć łup Rzezników. Atak doświadczonych łuczników
ukrytych w gęstej roślinności tarasów mógł być trudny do odparcia.
Palce Gorgola znów się poruszyły.
- Tylko jeden.
Chociaż Ziemianin nie mógł opanować mowy Norbisów, a chłopak potrafił jedynie
naśladować dzwięk wezwania, Storm odkrył, że może przekazywać proste informacje
przesadnie poruszając wargami, a Gorgol częściowo go wtedy rozumie. Odwrócił głowę i
spytał:
- Oddział wojenny?
Gorgol przecząco potrząsnął głową.
- Tylko jeden.
%7łałował, że nie ma tu Surry. Posłałby ją w ślad za wojownikiem, żeby się upewnić,
czy rzeczywiście Nitra jest sam. Teraz musiał zrewidować swój plan. Byłoby głupotą
zapuszczać się w dolne partie doliny narażając się na odcięcie odwrotu. A jednak chciał się
dowiedzieć, dokąd tamci zmierzają.
Wycofał się na płaszczyznę z martwym jorisem kierując się ku jej północnemu
krańcowi. Tam odważył się podnieść. Oparty plecami o rudawy głaz, był pewien, że z
odległości kilkudziesięciu metrów jest nie do odróżnienia od skały.
Dolina była obszerna, z grubsza w kształcie butelki, skierowanej szyjką na południe.
Bandyci musieli ukryć wszystko pod ziemią, bo nie dostrzegł żadnych zabudowań, niczego
prócz dzikiej roślinności.
A jednak rosło tu coś jeszcze - pionowe, wysyłające refleksy światła przez troskliwie
uplecioną osłonę zieleni, za którą twórcy niewątpliwie powinni otrzymać niezłą notę.
Przyjrzał się temu czemuś uważnie. Stateczniki musiały być ukryte głęboko pod
powierzchnią łąki. Wymagało to mnóstwa pracy. Sądząc z wyglądu porastającej go
roślinności statek wylądował dość dawno. Pilot, który odważył się siąść na tak ograniczonej
przestrzeni, był z pewnością mistrzem. Gdyby Storm mógł przyjrzeć się pojazdowi bez
osłony, określiłby jego typ, ale już teraz mógł stwierdzić, że na pewno nie był to
transportowiec. Mógł to być statek zwiadowczy lub pocztowy albo dostawczy, którym udało
się komuś wydostać w ostatniej chwili przed klęską. Czymkolwiek był, Storm wiedział, że na
jego pobrużdżonym boku może znalezć się tylko jeden symbol. Ale czy to, co widział, było
tajemną kolonią Xików, zorganizowaną jeszcze w czasach ich potęgi, czy też była to tylko
kryjówka maruderów, którzy, nie złożywszy broni, postanowili tu przetrwać?
Dotarł do niego Gorgol.
- Nitra poszedł - wskazał na północ. - Może poluje na zdobycz& - zamarł z
wyciągniętą ręką, utkwiwszy oczy w zamaskowanym kształcie. Pokręcił ze zdumieniem
głową.
-Co?
- Rzecz 'z dalekiego nieba - Storm użył tutejszego określenia statku kosmicznego.
- Dlaczego tu?
- Rzeznicy& zli ludzie przywiezli&
Usta chłopca znów rozciągnęły się w grymasie gniewu i walki.
- Rzecz z dalekiego nieba nie przychodzi na ziemię Norbisów - wyciągnął palce
prawej ręki dotykając lewej w geście protestu.
- Norbisowie zawarli braterstwo krwi z ludzmi z daleka& mówili prosto& złożyli
przysięgę wojowników. Statki z daleka przychodzą tylko w jedno miejsce& nie w góry, gdzie
Ci Co Ciskają Pioruny są zli! Ludzie z daleka nie mówią prosto& tutaj też rzecz z daleka.
Kłopoty! Storm wyczuł grozbę w tej przemowie. Norbisowie wyrazili zgodę na
lokalizację portu kosmicznego z dala od gór, które były dla nich miejscem świętym. Traktat
gwarantujący osadnikom nienaruszalność ich osób i mienia dopuszczał lądowanie i start
[ Pobierz całość w formacie PDF ]