[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie tylko mnie, ale i wszystkich ludzi stąd. Już niechby dalej myśleli, że mam amanta w swoim
odległym kraju i do niego tak wypisuję tęskne, czułe listy. Chociaż ja i amant, też coś.
Wszyscy są mocno zaintrygowani moim uporczywym bazgraniem. Nie dają mi spokoju i z
ironią dopytują, czy jest w tej historii mowa również i o nich. W moje potwierdzenia oczywiście
nie wierzą i nawet nie przypuszczają, że razem ze mną, ze wszystkim, co tu przeżywam,
z konieczności, przewijają się w tych wspomnieniach. Zdziwiliby się zapewne, mogąc się
faktycznie na tych kartkach odnalezć. Niektórzy na pewno zdołaliby się tu rozpoznać, mimo że
jest to tylko mocno nieporadne i subiektywne ich odbicie. Chyba żeby woleli udawać, że to wcale
nie oni, ale to już zupełnie inna sprawa.
Bo lekarze nie tyle się śmieją, co raczej tym moim pisaniem frasują, jakby zbijało ich ono
z pantałyku. Całą sprawę traktują poważnie i z dużą rezerwą. Bardzo nieufnie i podejrzliwie
podchodzą do tak niewinnej skądinąd działalności. Węszą, co się może za nią kryć.
Może zaczynają się obawiać, że przypadek jest znacznie poważniejszy, bardziej
skomplikowany niż beztrosko diagnozowali do tej pory. A jeśli to coś zupełnie innego? Już nie
jakaś tam, byle jaka depresja, ale być może grozna schizofrenia wraz z neurastenicznym
rozszczepieniem jazni? Symptom jest bardzo znaczący. Sądują mnie więc i myszkują. Co
bardziej empiryczni sięgają nawet po te zapisane kartki, wślepiając się w nie jak kura w gnat.
Muszą dać za wygraną, choć robią to stanowczo niechętnie. Dla nich jest to tylko bezsensowny
szyfr liter, wiedzą jednak, że gdyby mogli rozgryzć takie chore wypisane byle co, mieliby swoją
diagnozę jasną jak słońce. A tu nic.
Mimo wszystko, wygląda to im chyba jednak na schizofrenię. Robią nade mną strasznie
ponure miny. Mieli tu już różnych Napoleonów , Chrystusów . Raz nawet była
Tiereszkowa , a ta tutaj chce odgrywać rolę drugiej Sagan. Nawet psychiatrzy mogą się już czuć
trochę zmęczeni niekończącą się listą paranoidalnych postaci. Niech będzie do kompletu
Saganka , diabli z nią.
Trzeba jednak taką rozdwojoną baczniej obserwować. Należałoby także zmienić całą
psychoterapię, repertuar leków. Czy aby nie jest za pózno? Sądząc po ilości nabazgranych stron,
choroba wygląda na mocno już zaawansowaną, daleko posuniętą, musiała poczynić w mózgu
niebywałe szkody. Dementia praecox jak wół.
* * *
Bezduszna jestem i głupia. Poprzyszywałam etykietki tym wszystkim biedakom,
ponadawałam im niby dowcipne imiona. Tylko dowcip tu gdzie? Przy takim nadmiarze
ludzkiego nieszczęścia, już za samą ironię powinno się porządnie wytargać mnie za uszy. Zgoda.
Tylko że jest to z mojej strony pewna forma samoobrony. Gdybym wszystko, z czym mam tu
do czynienia przeżywała na poważnie, z pełnym, należnym zaangażowaniem, pewnie nie
wytrzymałabym tego i załamałabym się bez reszty. I stąd ten odbiór z lekkim przymrużeniem
oka. Jedynie dystans i nieco humorystyczne podejście, pomagają przetrwać ten koszmar,
pozwalają uporać się jakoś z nawałem zbyt okrutnych obrazów, faktów i scen. Nie ma to nic
wspólnego z brakiem zrozumienia czy współczucia, wprost przeciwnie.
Patrzę na tych ludzi i zaczynam wątpić. Do jakiego stopnia cierpienie i choroba mogą
pogwałcić godność człowieka, gdzie jest pułap jego wytrzymałości? Co się tłucze w tych
szalonych głowach? Dlaczego tak cierpią i czy jest możliwe, aby z tego kiedykolwiek wyszli?
Znów wraca ważkie egzystencjonalne pytanie o sens ludzkiego istnienia. I to pytanie mnie
dręczy, nie daje spokoju tym bardziej, że odpowiedzi nie znajduję.
A koszmar trwa. Obraz obłędnych, przerażonych spojrzeń towarzyszy mi wszędzie.
Wspomnienie oczu przepełnionych bądz bólem, bądz zaciekłą, rozpaczliwą agresją chodzi za
mną krok w krok. Odgłosy bolesnych jęków, niesamowitych dzikich wrzasków, spazmatycznego
płaczu lub jękliwego zawodzenia wdzierają się w uszy, alarmując mózg. Widok histerycznych
ataków, napadów furii lub też aktów samoagresji wciska się gwałtem w świadomość,
prześladując mnie i na jawie i podczas niespokojnego snu.
Te odgłosy, te obrazy są powszednią i jakże realną stroną klinicznego życia. Są wokół mnie
wszędzie. Osaczają i atakują, a jednocześnie zmuszają, abym własną chorobę, jakże błahą
i niegrozną wobec innych widzianych tutaj, potraktowała jako ostrzegawczy sygnał organizmu,
czy nie wiem, Opatrzności przed bezmiarem szaleństwa, z którego już nie jest łatwo, a czy
w ogóle można, wyjść.
Absorbują silnie mą uwagę inni chorzy. Jest to normalne, jedziemy przecież na tym samym
wózku. Czas jednak wspomnieć także o ludziach zdrowych i normalnych, którzy tu pracują.
Spróbuję teraz zaprezentować, inaczej mówiąc, wziąć na tapetę dosyć specjalny z racji rzeczy, za
to wszechpotężny kliniczny personel.
Wśród całej załogi rysują się wyraznie trzy człony.
Personel techniczny o charakterze usługowym; są tu kucharki, bufetowe, salowe
z ogrodnikiem i hydraulikiem włącznie.
Personel pielęgniarski o charakterze wykonawczym; są tu pielęgniarki pogrupowane według
skomplikowanej hierarchii specjalności i stopni.
Personel medyczny o charakterze zawiadująco-doradczym; są tu wszelkie doktory, też
zróżnicowani, bo jeden wydaje się być mądrzejszy od drugiego.
Sektor administracyjny zasługuje na odrębny paragraf, funkcjonując w klinice na specjalnych
prawach, jako królestwo samo w sobie.
Najbardziej kompetentne są pielęgniarki. Wprawdzie, to niby lekarze decydują o kuracji
pacjenta, ale lekarz raz się wysili i coś wymyśli, powie swoje i pójdzie, a one zostają i z tym
pacjentem muszą się użerać. Lepszy lub gorszy pomysł czynnika zawiadująco-doradczego, dla
nich bez różnicy, zawsze sumiennie i skrupulatnie, z dużym nakładem sił i środków wprowadzają
w życie. One egzekwują. Wykrzyknik.
Pielęgniarki jako fundament i motor tej całej skomplikowanej machiny. To dobrze dobrany,
choć może nie najbardziej szczery slogan, żeby się im przypodobać, podlizać. Bo nieraz warto,
a niekiedy wręcz trzeba, możesz mi wierzyć na słowo.
Z reguły są raczej nieprzyjemne, nieufne i nieprzystępne. Aż zle się robi człowiekowi,
patrząc ciągle na ich zadufane, napuszone miny. Broń Boże zwrócić się do nich o cokolwiek.
Zakazy i nakazy w żelaznej konsekwencji przestrzegania to prawdziwa ich domena, to ich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]