[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamknął oczy w koncentracji.
- Bądz spokojny - powiedział nauczyciel. - Dzięki Mocy różne rzeczy zobaczysz: inne
miejsca, inne myśli, przyszłość, przeszłość, starych przyjaciół dawno odeszłych.
Luke koncentrował się coraz bardziej na słowach Yody. Tracił poczucie własnego ciała i
pozwalał, aby jego świadomość unosiła się razem ze słowami mistrza.
- Umysł wypełnia mi wiele obrazów.
- Kontroli, kontroli nad tym, co widzisz, musisz się nauczyć - pouczał Mistrz Jedi. - Nie
łatwo, nie szybko.
Luke zamknął oczy, odprężył się i zaczął wyzwalać umysł, zaczął kontrolować obrazy. W
końcu coś się pojawiło, z początku niewyraznie, coś białego, bezkształtnego. Stopniowo obraz
wyostrzył się. Zdawało się, że jest to miasto, miasto, które unosiło się w skłębionym białym
morzu.
- Widzę miasto w chmurach - powiedział w końcu.
- Bespin - zidentyfikował je Yoda. - także je widzę. Przyjaciół tam masz, hę? Skoncentruj
się, a ujrzysz ich.
Koncentracja Luke a pogłębiła się. Miasto w chmurach stało się wyrazniejsze. W miarę
koncentracji dostrzegał znajome postacie ludzi, których znał.
- Widzę ich! - wykrzyknął mając oczy ciągle zamknięte. Nagle wstrząsnął nim ostry ból
fizyczny i psychiczny. - Oni cierpią.
- To przyszłość widzisz - wyjaśnił głos Yody. Przyszłość, pomyślał Luke. A więc ból,
jaki poczuł, nie został jeszcze zadany jego przyjaciołom. Więc może przyszłość nie jest
niezmienialna.
- Czy oni umrą? - zapytał mistrza.
Yoda potrząsnął głową i delikatnie wzruszył ramionami. - Trudno dostrzec. Zawsze w
ruchu jest przyszłość.
Chłopak z powrotem otworzył oczy. Wstał i szybko zaczął zgarniać swój sprzęt. - To moi
przyjaciele - powiedział domyślając się, że Mistrz Jedi mógłby spróbować odwieść go od tego,
co wiedział, że musi zrobić.
- I dlatego - dodał Yoda - zdecydować musisz, jak usłużyć im najlepiej. Jeśli odejdziesz
teraz, pomóc im mógłbyś. Ale zniszczyłbyś wszystko, o co walczyli i za co cierpieli.
Na te słowa Luke stanął jak wryty. Osunął się na ziemię czując, jak ogarnia go uczucie
przygnębienia. Czy naprawdę mógłby zniszczyć wszystko, dla czego pracował, a być może
zniszczyć też swoich przyjaciół? Ale jak mógł nie spróbować ich uratować?
Erdwa wyczuł rozpacz swego pana i potoczył się do niego, aby pocieszyć go, jak potrafił.
Chewbacca, który zaczął się martwić o Trzypeo, odłączył się od Hana Solo i innych;
zaczął szukać robota. Wystarczyło tylko, że wędrując nieznanymi białymi korytarzami i
pasażami Bespin kierował się wyczulonym instynktem właściwym rasie Wookie.
Kierując się zmysłami, Chewbacca trafił w końcu na ogromne pomieszczenie w korytarzu
na zewnątrz Miasta Chmur. Kiedy zbliżył się do wejścia do hali, usłyszał szczęk uderzających o
siebie metalowych przedmiotów. Oprócz brzęku słychać było niskie pomrukiwania istot, z jakimi
nigdy przedtem się nie zetknął.
Pomieszczenie, które znalazł, było halą odpadków Miasta Chmur - składnicą
zniszczonych urządzeń z całego miasta i innych wyrzuconych metalowych śmieci. Wśród
porozrzucanych kawałków metalu i splątanego drutu stały cztery wieprzopodobne istoty. Głowy
miały pokryte gęstymi białymi włosami, które też częściowo porastały ich pomarszczone
świńskie twarze. Te humanoidalne zwierzęta - nazywane na tej planecie Ugnaughtami - były
zajęte sortowaniem wyrzuconych kawałków metalu i wrzucaniem ich do rozpalonego pieca.
Chewbacca wszedł do hali i od razu zauważył, że jeden z Ugnaughtów trzyma znajomo
wyglądający kawałek złocistego metalu.
Zwiniopodobna istota już unosiła rękę, aby wrzucić odciętą metalową nogę do rozpalonej
czeluści, kiedy Chewbacca ryknął na nią desperacko, Ugnaught upuścił nogę i uciekł do swoich
towarzyszy, kuląc się ze strachu.
Wookie chwycił metalową nogę i uważnie się jej przyjrzał. Nie mylił się. Kiedy warknął
gniewnie na zbitych w gromadkę Ugnaughtów, zadrżeli i zaczęli pochrząkiwać jak stadko
przestraszonych świń.
Do okrągłego salonu apartamentów przydzielonych Hanowi Solo i jego grupie wpadało
światło słoneczne. Salon był biały i prosto umeblowany - poza kanapą i stołem nie było w nim
wiele więcej. Każde z czworga rozsuwanych drzwi, umieszczonych wzdłuż kolistej ściany,
prowadziły do jednego z przyległych apartamentów.
Hań wychylił się z dużego werandowego okna salonu, aby objąć wzrokiem panoramiczny
widok Miasta Chmur. To, co zobaczył, zaparło dech nawet takiemu staremu gwiezdnemu
wyjadaczowi jak on. Patrzył jak pojazdy konwekcyjne mijają się pomiędzy wysokimi
budynkami, a potem spojrzał w dół, na ludzi poruszających się po ulicach. Chłodne, czyste
powietrze opływało mu twarz, i przynajmniej w tej chwili czuł się, jakby w całym wszechświecie
nie istniały żadne troski.
Drzwi za nim otworzyły się, odwrócił się i zobaczył stojącą u wejścia do swego
apartamentu księżniczkę Leię. Sprawiała oszałamiające wrażenie. Ubrana w czerwień ze
śnieżnobiałym płaszczem spływającym na podłogę, Leia wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.
Długie, ciemne włosy miękko okalające jej owalną twarz miała przewiązane wstążkami. Patrzyła
na niego, uśmiechem kwitując jego pełne zdumienia spojrzenie.
- Na co się gapisz? - zapytała czerwieniąc się.
- Kto się gapi?
- Wyglądasz głupio - powiedziała ze śmiechem.
- Wyglądasz wspaniale.
Odwróciła wzrok, zmieszana. - Czy Trzypeo już wrócił? - zapytała, próbując zmienić
temat.
Zaskoczyła tym Solo. - Hę? Aha. Chewie poszedł go szukać. Zbyt długo go nie ma, żeby
tak po prostu się zgubił. - Poklepał miękką kanapę. - Chodz tutaj. - Skinął na Leię. - Chcę ją
wypróbować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl