[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeciwko drobnym atrakcjom. Postanowiłam używać życia. Mrugnęła do Stelli, stojącej z
otwartymi ustami.
Czas skosztować tego tortu.
Wśród spontanicznego aplauzu Stella podała Julianie olbrzymi kawał tortu udekorowany
pastelowymi różami. Po paru minutach Juliana weszła do gabinetu.
Stella udała się za nią.
Przepraszam cię, ale niełatwo powstrzymać Charliego. Dlaczego nie powiedziałaś mi,
że wracasz?
Właściwie zdecydowałam się w ostatniej chwili.
Była to prawda. Podjęła decyzję po nocy spędzonej z Benem. Niewiele było rzeczy,
których mogłaby mu odmówić. Jej zadowolony uśmiech znikł na widok papierów. Za parę
minut mam spotkanie. Chodzi o małżeństwo Burtonów.
Burtonów? Helen i Rodneya? Stella nerwowo zwinęła pusty papierowy talerzyk w
rulonik.
Tak. O co chodzi, Stello?
Oni byli już we wszystkich agencjach nieruchomości w mieście wyjaśniła Stella.
Nikt nie jest w stanie ich zadowolić.
Juliana mimo wysiłków nie mogła sobie przypomnieć niczego o Burtonach. Poczuła
ssanie w żołądku właśnie tego potrzebowała pierwszego dnia w pracy.
Nie przejmuj się. Wyciągniemy cię z tego. Poproszę Johna, żeby się nimi zajął.
Nie, Stello. Juliana odetchnęła głęboko. Ja to zrobię.
Po co, u licha, pakować się w takie kłopoty? Ponieważ obiecałam to mężczyznie,
którego kocham, uświadomiła sobie Juliana. Ale powiedziała tylko:
Ktoś musi się nimi zająć. Dlaczego nie ja?
Rodney Burton uderzył laską o podłogę.
Bzdury, młoda kobieto. To właśnie powiedziałem pani Cloydowej Rudnick, kiedy
zawiadomiła mnie, że załatwiła to spotkanie.
Helen Burton dreptała nerwowo u boku męża, trącając go bezskutecznie w łokieć.
Górował nad jej drobną postacią, choć sam nie był o wiele wyższy od Juliany, jeśli w ogóle.
Rodney, uspokój się, mój drogi. Wiesz, co powiedział lekarz. Pani Burton spojrzała
przepraszająco na Julianę.
Ten szarlatan?
Juliana usiłowała zachować spokój. Burtonowie mieli chyba około osiemdziesiątki, ale,
choć oboje wydawali się przy zdrowych zmysłach, pan Burton nadał nowe znaczenie słowu
wybuchowy .
Może państwo spoczną? Zadzwonił telefon. Proszę mi wybaczyć...
Pan Burton uderzył laską o kosz na śmiecie.
Nie przyszedłem tu, by mnie obrażano zagrzmiał. Juliana uśmiechnęła się
przepraszająco i podniosła słuchawkę.
Stello, zdaje się, że ci powiedziałam, by nam nie przeszkadzano.
Tak, ale to pilna sprawa. Na drugiej linii jest Barbara Snell. Próbowała skontaktować
się z tobą od wczoraj. Mówi, że to ważne.
Powiedz jej, żeby przyszła do biura. Porozmawiam z nią, jak tylko skończę z państwem
Burton.
Albo jak oni z tobą skończą wymamrotała Stella pod nosem.
Dobrze. Juliana położyła słuchawkę na widełki i uśmiechnęła się ostrożnie do pary
siedzącej po drugiej stronie biurka. Może opowiedzą mi państwo o swoim problemie, a ja
zobaczę, jak mogę państwu pomóc.
Na Boga, w grę wchodzi pani wiarygodność. Pan Burton z szybkością błyskawicy
uderzył końcem laski o biurko. Drewniany pręt rozpadł się z trzaskiem. Wszyscy troje
podskoczyli.
W pełnej napięcia ciszy rozległ się dzwięczny głos Helen Burton.
Dzięki Bogu. Czekałam na to dwadzieścia lat.
Wówczas pan Burton spojrzał na mnie, potem na laskę, wreszcie na panią Burton i
zapytał: Co chcesz przez to powiedzieć, Helen?
Juliana zwijała się ze śmiechu. Barbara siedząca naprzeciwko odpowiedziała
wymuszonym uśmiechem. Juliana otarła łzy z oczu.
Po tym wydarzeniu pan Burton całkowicie się zmienił. Kiedy tylko zaczynał się
podniecać, pani Burton patrzyła znacząco na złamaną laskę i on natychmiast się uspokajał.
To wszystko niezbyt do ciebie pasuje zauważyła krytycznie Barbara.
Rzeczywiście odparła Juliana. Właściwie nie jestem nawet pewna, czego oni chcą.
Wkrótce się dowiesz. Każdy czegoś chce. Juliana nigdy przedtem nie słyszała w głosie
Barbary tego chłodnego tonu.
Przepraszam. Przyszłaś tu z jakąś sprawą. Co mogę dla ciebie zrobić?
Barbara zacisnęła usta i zmrużyła oczy.
Możesz wyjaśnić paskudną pogłoskę. Julianie zaparło dech. Na pewno nikt jeszcze nie
wiedział o niej i o Benie. Ale przecież nawet gdyby ktoś coś słyszał, nie można było tego
nazwać paskudną pogłoską .
Oczywiście odparła. Co słyszałaś?
%7łe posiadłość Holmesów ma zostać sprzedana za sto tysięcy dolarów.
Co?
Nie udawaj parsknęła Barbara. Mówię o Ednie i Henrym Holmesach a właściwie
o Ednie Holmes, wdowie po Henrym. W Alei Pomarańczowej.
Och, tak. Juliana znała tę posiadłość: stary, walący się drewniany dom, ale cenna
ziemia w dobrej okolicy. Sto tysięcy? Do licha, to niewiarygodnie tanio. Co to za umowa?
Powinnaś wiedzieć. Zajmuje się tym Charlie Gresham z twojego biura. Barbara
chwyciła torebkę i wstała. Glos jej drżał od obłudnego oburzenia. Znam cię od wielu lat,
Juliano, i nic, co robisz, nie powinno mnie zaskoczyć. Podbierałaś moich klientów i
oszukiwałaś mnie. Ale nie myślałam, że upadniesz tak nisko, by okradać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]