[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwracali się do siebie bardzo serdecznie i w pewnym momencie wydawało mi się nawet, że zaraz zaczną się
całować. W końcu urządzenie zostało wyłączone. Twarz zniknęła z ekranu i ustało też buczenie.
- Zaraz tu będzie powiedział z uśmiechem na ustach Acorc. - Bardzo chce ciebie poznać.
Próbowałem coś odpowiedzieć, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Widząc moją niepewność, zapytał
udając, że tego nie widzi:
- Masz kobietę? Coś nie tak?
Zaprzeczyłem ruchem głowy, po czym wykrztusiłem w końcu z siebie pytanie:
- Co to za urządzenie?
- To jest po prostu... no, powiedzmy telefon. W ten sposób łatwiej to zrozumiesz.
- Telefon!?... A co wspólnego z telefonem ma ten obraz kobiety na ścianie? I w ogóle kim ona jest?
- To moja żona. Powiedziałem jej, że właśnie przybyliśmy. Czyżbyście nie znali na Ziemi takiego rodzaju
łączności?
- No, z tego, co mi wiadomo, nasze telefony są połączone przewodami, które przenoszą jedynie głos. Mamy też
telewizję działającą na podobnej zasadzie. Stacje nadawcze przekazują obraz i dzwięk, które trafiają do odbiornika,
ale tego, co dzieje się wewnątrz stacji nie można zobaczyć.
- A gdyby tak połączyć dwie stacje nadawcze?
- Och! Na Ziemi to jest niemożliwe, ponieważ studio telewizyjne kosztuje grube miliony.
- Tu, na Akart, mamy takie właśnie telefony. Każda rodzina posiada jeden aparat. Popatrz, zadzwonię teraz do
Tueca w Con. To jest jego numer. Został zapisany algorytmami, których nie bardzo rozumiem.
Nacisnął kilka przycisków i po chwili rozległo się znajome buczenie. Na ekranie pojawił się Tuec (mój
pierwszy opiekun). Acorc rozmawiał z nim przez chwilę w swoim języku, po czym przywołał mnie bliżej,
ustępując miejsca przed aparatem. Tuec pozdrowił mnie wyraznie ucieszony moim widokiem. Odpowiedziałem mu
skinieniem głowy, po czym wróciłem na poprzednie miejsce. Akartianie wymienili jeszcze kilka zdań i pożegnali
się. Gdy połączenie zostało przerwane, Acorc odłączył aparat i pokazał mi, jak jest zbudowany.
Po włączeniu urządzenia dzwoniący stawał na wprost soczewki bardzo podobnej do stosowanych w naszych
aparatach fotograficznych.
- To urządzenie przekazuje obraz i głos... To samo dzieje się u twojego rozmówcy. Rozumiesz?
- Tak, zaczynam rozumieć.
- To dobrze. A teraz napijemy się czegoś, co przygotowała moja żona.
Kiedy wręczył mi szklankę, podziękowałem mu, choć szczerze przyznam, wolałbym zwykłą wodę. Nie
wiedziałem jednak, w jaki sposób mógłbym się wykręcić nie robiąc mu przykrości. Pomyślałem, ze pewnie ludzie
używają tego napoju jako aperitifu?
W trakcie naszej rozmowy otworzyły się drzwi i stanęła w nich kobieta z dzieckiem. Miała na twarzy
szczęśliwy uśmiech, przez który przebijała pełna powagi ciekawość. Była dość wysoka, miała regularne rysy, białą
jak nefryt skórę oraz średnich rozmiarów usta. Całości dopełniał drobny nos, jasnobłękitne oczy oraz długie
słomkowe włosy opadające łagodnymi falami na ramiona. Ubrana była w długą suknię do kostek bogato zdobioną
na rękawach i torsie koronkami. Ze względu na obszerność tego stroju, w pierwszym momencie nie byłem w stanie
określić jej tuszy.
Dziecko wyglądało na około 12 (ziemskich) lat i było bardzo podobne do kobiety. Na tej podstawie
wywnioskowałem, że mam przed sobą matkę i syna. Strój chłopaka niemal niczym nie różnił się od naszych
ziemskich ubiorów.
Wyraznie ucieszony Acorc podniósł się z miejsca i podszedł do nich, aby się z nimi przywitać. Jednym
ramieniem objął kobietę, a drugim dziecko, po czym przeszedł z nimi na środek pokoju. Tam rozmawiał przez
chwilę z kobietą, podczas gdy chłopiec z uwagą mi się przyglądał nic nie mówiąc. Pomyślałem, że pewnie
spodziewał się ujrzeć mieszkańca Ziemi zamkniętego w klatce, a nie siedzącego w fotelu i najspokojniej na świecie
rozmawiającego z jego ojcem.
Acorc podszedł bliżej i przedstawił mnie rodzinie. Niepewnie pozdrowiłem ich skinieniem głowy, na co
milcząco odpowiedzieli mi tym samym.
Usiedliśmy w czwórkę przy stoliku. Acorc powiedział mi, że kiedy polecono mu udac się do Con, gdzie miał
przesłuchać pewną osobę, nie przypuszczał, że chodzi o istotę spoza Akart. Gdy się o tym dowiedział,
bezzwłocznie zadzwonił do żony i powiadomił ją o swoim zamiarze zabrania mnie ze sobą. %7łona chciała wiedzieć,
czy jestem podobny do Akartian i czy mam spokojne usposobienie.
- Jak widzisz, mój syn bardzo się tobą interesuje dodał na koniec.
Dzieciak, który przez cały ten czas nie powiedział ani słowa, rzeczywiście niemal pożerał mnie wzrokiem.
Po pewnym czasie żona Acorca zaczęła zadawać mi pytania. Musiała przy tym często korzystać z pomocy
męża, ponieważ znała po niemiecku zaledwie kilka słów. Zapytała, czy mam na Ziemi dużą rodzinę i czy dobrze
się czuję na ich planecie. W sumie odpowiedziałem na wiele jej pytań, a każdą moją odpowiedz Acorc przekładał
na swój język.
Na koniec odwagi nabrał także ich syn i za pośrednictwem ojca zasypał mnie gradem pytań. Odpowiedziałem
na wszystkie, dając mu równocześnie do zrozumienia, że chciałbym zostać jego przyjacielem, co chłopak przyjął z
pełnym szczęścia uśmiechem.
W pewnym momencie Acorc powiedział coś żonie, która zaraz potem wyszła z pokoju.
W czasie naszej rozmowy Acorc kilkakrotnie wyciągał z kieszeni jakiś przyrząd i coś sprawdzał. Czując
narastającą ciekawość, zapytałem go, co to za urządzenie.
- Zegarek - wyjaśnił Acorc - ale całkiem inny od używanych przez was na Ziemi. - Po chwili dodał: - %7łona
szykuje dla nas posiłek. Przejdzmy na razie na taras. Jest tam teraz znacznie spokojniej, więc będziesz mógł lepiej
obejrzeć miasto.
W trójkę wyszliśmy na korytarz, wsiedliśmy do windy i pojechaliśmy na dach, z którego roztaczał się
wspaniały widok na całe miasto, piękne, majestatyczne i różnokolorowe. Acorc zaczął pokazywać mi szkoły,
uniwerstytety, fabryki, budynki rządowe etc. Oglądając poszczególne budynki, zwróciłem uwagę na słońce, które
znajdowało się na wysokości odpowiadającej mniej więcej czwartej po południu na Ziemi. Zaciekawiony,
powiedziałem:
- O ile dobrze zrozumiałem, mówiłeś coś o posiłku, który mamy wkrótce zjeść.
- Tak, nie mylisz się.
Spojrzałem na kieszeń, w której trzymał zegarek.
- Mówiłeś o tym prawie godzinę temu.
Spojrzał na mnie pytająco. Pewnie pomyślał, że wolałem coś zjeść, niż oglądać miasto, tymczasem chodziło mi
o coś zupełnie innego. Otóż zaraz po przybyciu na Akart - już wówczas słońce stało wysoko - podano mi coś do
jedzenia. Wkrótce potem uczestniczyłem w drugim posiłku, a teraz, choć słońce nie zamierzało jeszcze zachodzić,
była już mowa o trzecim. Czyżbym coś przegapił? Na wszelki wypadek zapytałem:
- Ile jadacie dziennie posiłków na Akart?
- Pięć - odrzekł Acorc, nadal nie rozumiejąc celu mojego pytania.
- Pięć, ale jak?
- Zaraz to zobaczysz... jak tylko wyjaśnię ci wszystko, co trzeba. Mamy na to resztę dnia, ponieważ Syn Słońca
pozwolił mi opiekować się tobą.
- Kim jest Syn Słońca?
- To wybrana przez ludzi osoba, która... po prostu nasz przywódca. Jak już wspomniałem, muszę zapoznać cię z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]