[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ruszyliśmy krętym tunelem  co trochę mnie zaskoczyło. Prawie cała ta kra-
ina sprawiała wrażenie sztucznego tworu. Oczekiwałem więc prostej jak strzelił
drogi korytarzem o gładkich ścianach, geometrycznie precyzyjnego we wszyst-
90
kich aspektach. Tymczasem zdawało się, że podążamy ciągiem naturalnych ja-
skiń; po obu stronach widziałem stalaktyty, stalagmity, filary i małe jeziorka.
Klejnot rzucał złowrogi blask na każdy obiekt, któremu się przyglądałem.
 Czy wiesz, jak używać tego kamienia?  spytał Jurt.
Przypomniałem sobie opowieść ojca.
 Kiedy nadejdzie czas, będę wiedział  stwierdziłem. Podniosłem Klej-
not i studiowałem go przez chwilę, potem opuściłem na pierś. Bardziej od niego
interesował mnie szlak, jakim podążaliśmy.
Rozglądałem się ciągle, gdy przechodziliśmy z wilgotnych grot do komór
wysokich jak katedry. . . wąskimi korytarzami. . . wzdłuż kamiennych wodospa-
dów. . . Było w tym wszystkim coś znajomego, czego nie potrafiłem dokładnie
określić.
 Czy to ci niczego nie przypomina?  zapytałem Jurta.
 Nie.
Szliśmy dalej. W pewnym miejscu minęliśmy boczną grotę, w której leżały
trzy ludzkie szkielety. Były, w pewnym sensie, pierwszą prawdziwą oznaką życia,
jaką spotkałem od początku podróży. Zwróciłem na to uwagę Jurta.
Pokiwał głową.
 Zastanawiam się, czy nadal wędrujemy między cieniami  powiedział. 
Czy może opuściliśmy już tamto miejsce i wróciliśmy do Cienia. . . może kiedy
weszliśmy do tych jaskiń.
 Mógłbym to sprawdzić, wzywając Logrus  zaproponowałem, wywołu-
jąc gwałtowne pulsowanie Frakir na przegubie.  Biorąc jednak pod uwagę me-
tafizyczną politykę, w obecnej sytuacji wolałbym raczej tego nie próbować.
 Wywnioskowałem to z kolorów tych wszystkich minerałów w skałach 
wyjaśnił.  To, co zostawiliśmy za sobą, było raczej monochromatyczne. Oczy-
wiście, sceneria guzik mnie obchodzi. Chcę tylko powiedzieć, że jeśli to prawda,
odnieśliśmy coś w rodzaju zwycięstwa.
Wskazałem ziemię.
 Nie wyrwaliśmy się z sieci, dopóki mamy pod nogami świecącą ścieżkę.
 A gdybyśmy zwyczajnie z niej teraz zeszli?  zaproponował, skręcił
w prawo i zrobił krok.
Stalaktyt zadygotał i runął na ziemię tuż przed nim. Minął go o jakieś trzy-
dzieści centymetrów. Jurt w mgnieniu oka znalazł się przy mnie.
 Naturalnie, szkoda by było nie sprawdzić, dokąd właściwie zmierzamy 
stwierdził.
 Tak to już jest z misjami. Nie wypada rezygnować.
Maszerowaliśmy. Wokół nas nie działo się nic alegorycznego. Słowa i kroki
odbijały się echem. W co wilgotniejszych grotach kapała woda. Lśniły minerały.
Droga zdawała się lekko opadać.
91
Nie wiem, jak długo szliśmy. Po pewnym czasie skalne komnaty nabrały cech
geometrycznych  jakbyśmy regularnie przechodzili przez urządzenie do tele-
portacji, które przerzucało nas ciągle w te same jaskinie i korytarze. To zakłócało
poczucie czasu. Taki efekt wywierają powtarzane wielokrotnie akcje.
Nagle szlak poszerzył się i skręcił w lewo. Nareszcie jakaś odmiana. Jednak
ta droga również wydawała się znajoma. Podążaliśmy za naszą linią światła przez
mrok. Po chwili minęliśmy boczny tunel, na lewo. Jurt zajrzał tam i przyspieszył
kroku.
 Nie wiadomo, jaki potwór może się czaić w tych ciemnościach  stwier-
dził.
 To prawda  przyznałem.  Ale nie martwiłbym się o to.
 Dlaczego nie?
 Chyba zaczynam rozumieć.
 To może mi wytłumaczysz, o co chodzi?
 Za długo by to trwało. Poczekaj. Niedługo się przekonamy.
Minęliśmy następny boczny korytarz. Podobny, a jednak inny. Oczywiście. . .
Przyspieszyłem, chcąc jak najprędzej poznać prawdę. Jeszcze jeden tunel. Ru-
szyłem biegiem. . .
Następny. . .
Jurt biegł obok mnie, a wokół rozbrzmiewały echa. Przed nami. Już wkrótce.
Kolejny zakręt.
Wtedy zwolniłem, ponieważ korytarz prowadził dalej, ale nasz szlak już nie.
Skręcał w lewo i znikał pod ciężkimi, okutymi drzwiami. Sięgnąłem w prawo,
gdzie w ścianie powinien tkwić hak. Znalazłem go, zdjąłem zawieszony tam
klucz. Wsunąłem do zamka, przekręciłem, wyjąłem i odwiesiłem na miejsce.
Nie podoba mi się tutaj, szefie, poinformowała Frakir.
Wiem.
 Wygląda na to, że wiesz, co robisz  zauważył Jurt.
 Owszem  przyznałem.  W pewnych granicach  dodałem widząc, że
drzwi otwierają się na zewnątrz zamiast do środka.
Chwyciłem wielką klamkę po lewej stronie i pociągnąłem.
 Możesz mi powiedzieć, gdzie trafimy?  zapytał. Wielkie drzwi zgrzytnę-
ły i poruszyły się wolno. Cofnąłem się.
 To wszystko jest zadziwiająco podobne do jaskiń Kolviru pod Zamkiem
Amber  wyjaśniłem.
 Zwietnie  burknął.  A co znajdziemy za drzwiami?
 Przypomina to wejście do komory, gdzie mieści się Wzorzec Amberu.
 Cudownie. Pewno zmienię się w kłąb dymu, jak tylko przekroczę próg.
 Ale nie jest identyczne  mówiłem dalej.  Suhuy oglądał Wzorzec,
zanim spróbowałem przejścia. Nie zaszkodziło mu to.
 Nasza matka przeszła Wzorzec.
92
 Tak, to prawda. Moim zdaniem Wzorzec przejść może każdy w Dworcach,
kto ma odpowiednie pochodzenie. I na odwrót, w przypadku Logrusu i moich
krewnych z Amberu. Legenda głosi, że w dalekiej i mglistej przeszłości wszyscy
byliśmy spokrewnieni.
 Dobra. Wejdę z tobą. Jest tam dość miejsca, żeby się poruszać, nie dotyka-
jąc go?
 Tak.
Odciągnąłem drzwi do końca, oparłem się o nie i spojrzałem. To było to: nasz
lśniący szlak urywał się kilka centymetrów za progiem.
Nabrałem tchu, a wypuszczając go mruknąłem pod nosem krótkie przekleń-
stwo.
 Co jest?  Jurt spróbował zajrzeć obok mnie.
 Nie to, czego się spodziewałem. Odsunąłem się i odsłoniłem mu widok.
Przyglądał się przez kilka sekund.
 Nie rozumiem  wyznał.
 Ja chyba też nie za bardzo  odparłem.  Ale zamierzam się przekonać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl