[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lwie! powiedział. Juma i jego starszyzna próbują pobudzić najszybszych biegaczy
spośród wojowników. Nie wypuszczaj się sam w tę dżunglę. Bogowie jedni wiedzą, jakie
drapieżne bestie w niej mieszkają. Zaczekaj na Jumę&
Niech was wszystkich piekło pochłonie! prychnąl Conan. Jego oczy błyszczały jak
ślepia polującego drapieżnika. Ruszam za Bwatu, nim ostygnie jego ślad i niech Crom się
zmiłuje nad dzikimi zwierzami, które wejdą mi w drogę!
Powiedziawszy to, ruszył w pościg. Przebiegł przez Wschodnią Bramę jak szarżujący bawół i
zniknął z oczu.
Przeklęty cymmeriański charakter! zaklął Sigurd, po czym rzucił przepraszające
spojrzenie księżniczce i rzucił się w ciemność za swoim towarzyszem, wołając: Conanie,
zaczekaj! Nie powinieneś zapuszczać się samotnie w dżunglę!
W osadzie zapanował zamęt. Juma i starszyzna wojowników krążyła między śpiącymi,
budząc ich kopniakami, zrywając na równe nogi i wykrzykując rozkazy. W zamieszaniu nikt
nie zauważył, że księżniczka Chabela wślizgnęła się do chaty, by wdziać prosty marynarski
strój. W bryczesach i wysokich butach, uzbrojona, wyślizgnęła się z powrotem i ruszyła w
stronę Wschodniej Bramy.
Jeśli ten pijany osioł myśli, że może rozkazywać księżniczce rodu Ramiro& wyszeptała
gniewnie do siebie.
Oprócz irytacji wywołanej arogancją Conana istniał jednak inny, ważniejszy powód, dla
którego wymknęła się z Kulało i ruszyła za Cymmerianinem. Mimo szorstkości charakteru,
Conan traktował ją dobrze i zapewniał jej należytą ochronę. Uznała, że obiecując jej
bezpieczny powrót na dwór ojca, mówił szczerze. Dlatego też Chabela czuła, że może mu
ufać znacznie bardziej niż jego korsarskiej załodze czy hordzie czarnych barbarzyńców Jumy.
Przekonana, że przy nim będzie bezpieczniejsza, zanurzyła się w dżunglę, w której mroku
rozbrzmiało echo ryku polującego lamparta.
W ciągu następnych kilku godzin Conan pokonał biegiem wiele mil traktu, prowadzącego
do ziem plemienia Matamba. Sigurd pozostał daleko w tyle. Gdy Cymmerianin zatrzymał się,
by złapać dech, zastanowił się, czy nie poczekać na swojego kompana, jednak myśl, że każda
chwila odpoczynku pozwala przebiegłemu Kushycie odwlec moment czekającej go zemsty
sprawiła, że Conan z odnowionym wigorem zaczął biec dalej.
Cymmerianin znał dobrze kushyckie dżungle z okresu, gdy dziesięć lat wcześniej był
wodzem mieszkającego dalej na północ plemienia Bamula. Mniej doświadczony mężczyzna
pomyślałby zapewne, że wyruszenie w środku nocy w gąszcz dżungli oznacza rzucenie się
wprost w paszczę niebezpieczeństwa, Conan jednak wiedział, że jest inaczej. Wielkie koty, na
przykład, są przebiegłymi myśliwymi, lecz niespecjalnie odważnymi. Dorosłego człowieka
mogły zaatakować wyłącznie osobniki wygłodzone lub zbyt stare i powolne, by poradzić
sobie z bardziej chyżą zdobyczą. Sam hałas, jaki czynił pędzący Conan, stanowił najlepszą
gwarancję jego bezpieczeństwa. W dżungli mieszkały wszakże również inne zwierzęta,
czasem o wiele niebezpieczniejsze niż wielkie koty: zwaliste goryle, krępe bawoły, niezgrabne
nosorożce i gigantyczne słonie. Te jednak zazwyczaj omijały ludzi szerokim łukiem. Mogły
zaatakować wyłącznie wtedy, jeśli zostały wystraszone lub zapędzone w pułapkę. Na
szczęście Conan nie napotkał przedstawicieli tych gatunków podczas pościgu za Bwatu.
Gdy niebo przejaśniało się przed nadejściem świtu, Cymmerianin padł na ziemię, by napić
się z wodopoju i zmyć pot z piersi i ramion. Ciernie i kolce postrzępiły jego białą koszulę i
pokryły skórę szkarłatnymi zadrapaniami. Gdy ochlapał się wodą, zaczęła z niego ściekać
mieszanina błota, krwi i potu. Z przekleństwem przetarł oczy grzbietem dłoni.
Chwilę odpoczywał, po czym mamrocząc pod nosem przekleństwa, podniósł się i ruszył
dalej, pokładając wiarę w swojej żelaznej sile. Wiele razy podczas długich, pełnych przygód
lat wystawiał na szwank swoją wytrzymałość. Wiedział, że jest silniejszy od pospolitych
śmiertelników, a może nawet najsilniejszy ze wszystkich żyjących ludzi.
Wstające nad kushycką dżunglą słońce sprawiło, że podniosły się gęste, lepkie opary.
Odurzone dusznym powietrzem wielkie koty udały się na spoczynek z pełnymi lub pustymi,
zależnie od szczęścia i przebiegłości, brzuchami, by przespać wstający upalny dzień.
W świetle wędrującego w górę słońca Conan widział tam, gdzie ścieżkę pokrywało błoto,
świeże odciski długich bosych stóp o szeroko rozstawionych palcach. Był pewien, że to trop
uciekającego Bwatu. Większość ludzi pokonawszy dystans, który Cymmerianin miał już za
sobą, padłaby z wyczerpania, ale widok odcisków stóp dodał Conanowi jedynie nowych sił.
Chabela wkrótce pożałowała, że uległszy nierozsądnemu impulsowi, podążyła za
Cymmerianinem. Nie wiedząc, że księżniczka ruszyła za nimi, Conan i Sigurd szybko zostawili
ją daleko w tyle. Gdy ścieżka zakręciła w gąszcz, Chabela wkrótce całkowicie straciła
orientację. Po zachodzie księżyca w dżungli zrobiło się czarno jak w beczce ze smołą. Spod
koron drzew Chabela nie widziała gwiazd, które pozwoliłyby jej zorientować się w stronach
świata. Zataczała bezradnie koła, wpadała na drzewa oraz potykała się o korzenie i zarośla.
Ciemność rozbrzmiewała skrzypieniem, brzęczeniem i potrzaskiwaniem nocnych owadów.
Chabela bała się dzikich zwierząt, ale na szczęście nie zobaczyła żadnego z nich. Jednak od
czasu do czasu odgłos przebijającego się przez zarośla wielkiego cielska sprawiał, że serce
podchodziło jej do gardła.
Przed świtem umęczona, dygocząca ze strachu i wyczerpania dziewczyna osunęła się na
mech pokrywający niewielką polankę. Co jej strzeliło do głowy, by jak głupia pogonić w ten
labirynt bez wyjścia? Znużona do szpiku kości Chabela szybko zapadła w sen.
Obudziła się ze zgrozą, gdy silne ramiona zamknęły ją w uścisku i dzwignęły na nogi.
Otaczali ją chudzi Murzyni w postrzępionych szatach i turbanach. Związali jej ręce za plecami
i stłumili kneblem jej krzyki.
Póznym rankiem stało się to, w co Conan nie wątpił: znalazł Bwatu. Murzyn nie był jednak
w stanie zwrócić korsarzowi zrabowanej korony. Był martwy i miał puste ręce.
Zdradziecki poddany Jumy leżał na ścieżce w kałuży krwi twarzą ku ziemi. Porąbano go na
kawałki. Conan przykucnął nad trupem i przyjrzał się ranom. Wyglądało na to, że zadały je
ostrza stalowych mieczy, a nie wykonane z brązu lub krzemienia topory tubylców. Spiżowa i
kamienna broń łatwo się szczerbi, co sprawia, że zazwyczaj zadaje szarpane rany, a ciało
Bwatu pokryte było cięciami o równych brzegach, charakterystycznych dla dobrze
naostrzonej stali. Czarne plemiona z kushyckiej dżungli nie znały sztuki wytopu i kucia rud
żelaza, dlatego też żelazna broń stanowiła rzadkość tak daleko na południu. Trafiała tu
jedynie za pośrednictwem handlarzy z bardziej cywilizowanych państw, znajdujących się na
północ: właściwego królestwa Kush, Darfaru i Keshanu.
Conan pomyślał, że być może czarne Amazonki usiekły złodzieja i zabrały koronę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]