[ Pobierz całość w formacie PDF ]

próbowałam niczego mu tłumaczyć. W każdym razie
oświadczył, że na trzezwo nigdy nie ożeniłby się
z kimś takim jak ja.
 Był w szoku.  Ben próbował tłumaczyć swojego
pomocnika.  Każdy mężczyzna na jego miejscu
zachowałby się podobnie. Człowiek potrzebuje czasu,
żeby oswoić się z taką wiadomością.
 Jak długo czeka się na unieważnienie?  Brandon
miał niewesołą minę.
 Tego dowiem się jutro od naszego prawnika
 odparła.  Liczę, że da się to załatwić w miarę
sprawnie. Zwłaszcza że C.C. bardzo by chciał jak
najszybciej pozbyć się tego kłopotu. Martwię się
tylko, że nie mam aktu  myślała głośno.  C.C. go
zabrał.
 Dokąd pojechał?
 Quien sabe? Kto go wie?  Ben wzruszył
ramionami.
 Najważniejsze, że jest to małżeństwo fikcyjne.
 Brandon delikatnie położył rękę na jej dłoni.  Na-
wet nie wiesz, jak mnie wystraszyłaś.
 Nie denerwuj się, nie jestem jego prawdziwą żoną
 uspokajała go.  Jak wypijesz kawę, pojezdzimy
konno. Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.
 A ja wezmę się za rachunki  oznajmił Ben.
 Przecież jest niedziela!
Diana Palmer 97
 Wiem. Będę liczył i pokrzepiał się tortem.
W ten sposób wilk będzie syty i owca cała.
Poza tym  uśmiechnął się  już byliśmy w ko-
ściele.
Penelopa wzniosła ręce do nieba, po czym ruszyła
do siebie przebrać się w zinsy i T-shirt.
Brandon został u nich do pózna. Ku jej zadowole-
niu, ponieważ jego towarzystwo podnosiło ją na
duchu.
W nocy znowu kiepsko spała. Nazajutrz wczesnym
rankiem pojechała do kancelarii adwokata, który od lat
prowadził sprawy ich rodziny.
Mecenas Hardy, energiczny sześćdziesięciolatek,
był najlepszym przyjacielem Bena Mathewsa.
 Powiadasz, że nie masz przy sobie aktu małżeń-
stwa?  mruknął, wysłuchawszy jej z uwagą.  Nie
szkodzi, sam pościągam wszystkie niezbędne papiery.
Niech C.C. przyjdzie do mnie w piątek, żeby je
podpisać. Póki co, głowa do góry. Takie rzeczy się
zdarzają. Jednak na jego miejscu trzymałbym się
z dala od alkoholu  stwierdził sucho.
 Przypilnuję, żeby już więcej nie zajrzał do
kieliszka  obiecała.
Stało się, pomyślała, opuszczając kancelarię. Ma-
china poszła w ruch. Nim się obejrzy, znów będzie
przeciętną aż do bólu Pepi Mathews. Penelopa Tre-
mayne zniknie bezpowrotnie. Szkoda. Gdyby mogła
zatrzymać to nazwisko, gdyby C.C. poślubił ją z miło-
ści, byłaby bezgranicznie szczęśliwa. Lecz on jej nie
98 MEKSYKACSKI ZLUB
chce: w tej kwestii był bezlitośnie szczery. Wątpiła,
czy kiedykolwiek zapomni, co jej wtedy powiedział.
W drodze do samochodu zatrzymała się przed
tablicą ogłoszeń miejscowego biura pośrednictwa
pracy. Chciała sprawdzić, czy są jakieś oferty dla
kobiet ze średnią znajomością obsługi komputera. Los
jej sprzyjał. Firma ubezpieczeniowa poszukiwała re-
cepcjonistki. Penelopa weszła do biura, by dowiedzieć
się o warunki. Dostała tę pracę. Miała zacząć za
tydzień, w następny poniedziałek, pod warunkiem że
dotychczasowa recepcjonistka, której właśnie kończył
się urlop macierzyński, nie zmieni decyzji i nie
postanowi wrócić do pracy. Gdyby bowiem zdecydo-
wała się wrócić, firma nie mogła jej nie przyjąć. Pepi
wyszła z firmy z obietnicą, że jeśli sytuacja się zmieni
i nowa pracownica nie będzie potrzebna, zostanie
o tym natychmiast powiadomiona.
Pocieszała się, że nawet jeśli ta praca nie wypali,
znajdzie coś innego. Po tym, co się wydarzyło między
nią a C.C., i tak nie mogła zostać ma ranczu. Codzien-
ne spotkania z nim byłyby koszmarem, którego wolała
sobie oszczędzić. Podejrzewała, że C.C. będzie jej
dokuczał i naśmiewał się z ich niefortunnego małżeń-
stwa. Domyślała się, że jej nienawidzi. W takiej
sytuacji po prostu nie mogą żyć pod jednym dachem.
Nie można go z kolei zwolnić, ponieważ jest bardzo
potrzebny ojcu. Dlatego to ona zejdzie mu z drogi.
Przeniesie się do El Paso, znajdzie pracę i wynajmie
jakiś niedrogi pokój. To jedyne sensowne rozwiąza-
Diana Palmer 99
nie: ojciec będzie miał swego brygadzistę, a ona świę-
ty spokój. Poza tym w El Paso mieszka Brandon, który
na pewno chętnie jej pomoże urządzić się w mieście.
I będzie miała w nim bratnią duszę. Może kiedyś
wyjdzie za niego? Jest dobrym człowiekiem i zależy
mu na niej. %7łycie u jego boku będzie o niebo lepsze niż
samotność.
Do środowego popołudnia C.C. nie wrócił. Wie-
czorem Pepi pojechała z Brandonem na spotkanie
organizowane przez Związek Hodowców. Na tę oka-
zję ubrała się w nową spódnicę z rudawego jedwabiu,
wysoko sznurowane mokasyny i wzorzystą wester-
nową bluzkę. Rozpuściła włosy i zrobiła staranny, ale
niezbyt mocny makijaż. Wyglądała ślicznie, o czym
mówiły jej nie tylko pełne zachwytu spojrzenia Bran-
dona, lecz także innych mężczyzn.
Odzyskała humor. Rozmawiała, uśmiechała się
i śmiała z dowcipów, a gdy póznym wieczorem
wracali do domu, była wesoła i odprężona.
Dobry nastrój prysł jak bańka mydlana, gdy Bran-
don, który odprowadził ją pod same drzwi, pochylił
się, by pocałować ją na dobranoc. Nim jednak zdążył
dotknąć jej warg, z mrocznego kąta werandy wynurzył
się C.C.
 Cześć, C.C.  Brandon nerwowo przeczesał
palcami włosy, zerkając na pobladłą Pepi.  Za-
dzwonię rano. Dobranoc!
Patrzyła za nim, jak zbiega ze schodów i idzie do
samochodu. Chciała odwlec moment, gdy będzie
100 MEKSYKACSKI ZLUB
musiała spojrzeć w oczy C.C. Kiedy do nich pod-
chodził, zauważyła, że ma na sobie ciemny garnitur
i jasnoszary kowbojski kapelusz. Mimo eleganckiego
stroju wyglądał groznie. Przez smugę dymu z jego
papierosa obserwowała Brandona, który pomachał jej
na pożegnanie i odjechał.
 Gdzie byłaś?  zapytał C.C. z wyrzutem.
 Na spotkaniu w Związku Hodowców  odparła
spokojnie, na wszelki wypadek odsuwając się od niego
na bezpieczną odległość. Bez słowa odwróciła się
i weszła do domu.
 Nie przywitasz się ze mną?  W jego głosie był
niemiły sarkazm.
Nawet na niego nie spojrzała. Wolała nie widzieć
wyrazu jego oczu. Już wchodziła na schody, gdy
chwycił ją za rękę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl