[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sam będę się tobą opiekował stwierdził stanowczo. Ale ja kocham ciocię! I będę się
bała, gdy pójdziesz do pracy. Nie lubię być sama!
Tad w zamyśleniu pokiwał głową. W końcu, Jess przez rok zastępowała dziewczynce
matkę...
Przypomniał sobie zachowanie Deirdre. Nic dziwnego, \e Lizzie zapałała tak mocnym
uczuciem do ciotki.
Usta dziecka wykrzywiły się w podkówkę.
Znów będziesz wcią\ wyje\d\ał? Tak jak dawniej? A jeśli zli ludzie przyjdą, gdy ciebie nie
będzie?
Tad dobrze wiedział, co znaczy samotność. Od dzieciństwa doświadczał podobnego uczucia.
Zmarszczył czoło. Rozwa\ał mo\liwość wysłania Lizzie do szkoły z internatem,
przynajmniej do czasu, póki w okolicach Jackson Downs nie zapanuje spokój.
Ciocia Jess troszczy się tylko o mnie. Ty nigdy tego nie robiłeś.
Jess musi wracać do Indii, do szpitala powiedział. Co poczną chorzy pozbawieni jej
opieki?
Poprosiła innego doktora, \eby ją zastępował. Tatusiu, ty jej nie znasz tak dobrze, jak ja!
Jeśli wyjedziemy, będzie płakała!
Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić cioci Jess ze łzami w oczach.
Ale to prawda! Kiedy jest ciemno i myśli, \e nikt jej nie widzi, nie śpi. Kiedyś obudziłam
się w nocy, bo bardzo chciałam pić i nie mogłam znalezć mojego ró\owego kubka. Poszłam do
jej sypialni, a ciocia siedziała bardzo smutna na swoim łó\ku i trzymała zdjęcie Benjamina.
Okryła mnie kołdrą i pokazała mi to zdjęcie. To był mały chłopczyk, który kiedyś zginął i od
tamtej pory ciocia nigdy go nie widziała. Dlatego nie mo\emy jej zostawić, bo będzie całkiem
sama.
Tad z roztargnieniem słuchał dziecięcej paplaniny. W głębi serca poczuł dziwne wzruszenie.
Przypomniał sobie własny smutek, gdy zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy
córeczkę.
Od strony schodów dobiegło echo lekkich kroków. Bancroft.
Tad potrafił z zamkniętymi oczami rozpoznać, gdy nadchodziła. Poczuł irracjonalną ulgę.
Wróciła. Była bezpieczna. Nagle zrozumiał, jak bardzo niepokoił się o jej bezpieczeństwo.
Kroki ucichły. Kobieta zauwa\yła jego obecność. W powietrzu unosiła się znajoma woń
pomarańczy. Tad oddychał z trudem, czuł, jak ogarnia go fala radosnego podniecenia.
Bancroft?
Widzę, \e czujesz się o wiele lepiej odpowiedziała suchym, urzędowym tonem.
Tad obrócił głowę.
Jess stała w promieniach słońca, wpadających przez otwarte okno. Gładko zaczesane włosy
płonęły blaskiem czystego złota, a lekko zaczerwienione policzki dodawały jej twarzy
szczególnego uroku. Nagle zauwa\ył, \e biała bluzka jest w kilku miejscach podarta, a na szyi
kobiety widnieje niewielkie skaleczenie.
Zraniłaś się. W jego głosie zabrzmiało zaniepokojenie.
To... drobiazg odpowiedziała.. Nie ma o czym mówić.
Tad przypomniał sobie skrawki kombinezonu i rozbity akwalung Deirdre, le\ące na pla\y.
Gdzie byłaś? spytał.
Chciałam zapłacić za kosiarkę, którą...
...którą sama zniszczyłaś dokończył. Zabrało ci to cholernie du\o czasu.
Wally wyjaśniał mi wysokość wydatków związanych z prowadzeniem hotelu.
A ty bez wątpienia za\ądałaś wglądu do ksiąg finansowych i udzieliłaś mu kilku światłych
rad, jak zmniejszyć koszty.
Prawdę mówiąc, mam nieco pojęcia o finansach. Nie potrafię przejść obojętnie, gdy ktoś...
Wiem! krzyknął. Wszystkich traktujesz z góry! Nie pozwalasz, by mogli \yć własnym
\yciem! Biedny Wally!
Twarz kobiety pociemniała z gniewu.
Ciociu, proszę, nie złość się na tatusia. Zawsze zrzędzi, gdy jest chory i myśli, \e wszyscy
go opuścili.
Zrzędzi? powtórzył Tad. Skąd znasz takie słowo? Poza tym wcale nie czuję się
samotny. Byłem szczęśliwy podczas nieobecności szanownej cioci. Lizzie wtuliła się w ramiona
Jess.
Masz rację, kochanie. Kobieta odezwała się słodkim, pełnym troski głosem, głaszcząc
dziewczynkę po głowie. Przyklękła i zaczęła zawiązywać zwisające z warkoczy kokardy. Twój
tatuś jest dziś niemo\liwy. Mam nadzieję, \e gdy zupełnie wyzdrowieje, nie stanie się jeszcze
gorszy.
Gorszy?!
Mimo zdenerwowania, Tad z zazdrością obserwował pełne czułości i zaufania zachowanie
Lizzie.
Patrz, ciociu! Ogolił się!
Zauwa\yłam, kochanie.
Jess z uwagą spojrzała w stronę mę\czyzny. Nagle w jej oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Uśmiechnęła się. Tad ze zdumieniem stwierdził, \e jego złość wyparowała niczym kostka lodu
pozostawiona w promieniach słońca.
Z zadowoleniem muszę stwierdzić, \e nie spełniły się moje obawy mruknęła Jess. Nic
nie utyłeś.
Przez chwilę kontynuowała oględziny. Nie masz te\ \adnej blizny.
Co takiego?
To prawdziwa niespodzianka. Kobieta przechyliła głowę, badając wzrokiem ka\dy
centymetr twardych rysów, wyra\ających upór i siłę charakteru. Bałam się, \e coś ukrywasz.
Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś równie przystojny i chłopięco dumny ze swej urody, mógł
doprowadzić swój wygląd do stanu, w którym przypominał jaskiniowca.
Tad pominął milczeniem uwagi o chłopięcej dumie i jaskiniowcu .
Przystojny. Nieoczekiwany komplement sprawił mu prawdziwą przyjemność. Wbrew
własnej woli odpowiedział uśmiechem.
Cieszę się... \e moja decyzja przypadła a do gustu.
Zapadła cisza. Lizzie, znudzona ciągłym pogłaskiwaniem, wybiegła na dziedziniec
w poszukiwaniu ró\nobarwnych motyli. Jess zerknęła za nią, po czym odwróciła twarz w stronę
mę\czyzny.
Jestem przekonana, \e podobasz się wielu kobietom, Jackson. Szczególnie tym, które znają
cię gorzej ode mnie.
Taaak... Ty znasz mnie wyjątkowo dobrze.
Na tyle, by znalezć właściwą odpowiedz na twoją arogancję, samolubstwo... i kilka innych
ujemnych cech charakteru.
Więc mam i takie, które aprobujesz stwierdził z uśmiechem. Na początek wystarczy.
Na początek?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]