[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarzą ukrytą głęboko w poduszce, z poduszką ukrytą głęboko pod włosami blond. Z
krzesła przy łóżku różowy tranzystor nadawał systematycznie górną dwudziestkę z listy
przebojów. Póznopopołudniowe słońce sączące się przez zaciągnięte zasłony topiło pokój
w modrej zieleni tropikalnego akwarium. Mała Charmian, przyjaciółka Mirandy, wodziła
paznokciami tam i z powrotem po jej białych, nieskazitelnych plecach.
Charmian też była naga, czas jak gdyby się zatrzymał.
Wzdłuż lustra na toalecie siedziały ze stopami ukrytymi wśród słoiczków i tubek
kosmetyków, z rękami uniesionymi w nieustającym geście zdumienia, porzucone lalki
dzieciństwa Mirandy. Pieszczoty Charmian robiły się coraz wolniejsze, aż wreszcie ustały,
jej ręce spoczęły w zagłębieniu u nasady pleców przyjaciółki. Charmian zagapiona w
ścianę przed sobą kiwała się bezmyślnie.
Słuchała.
& Są wszystkie zamknięte w dziecinnym pokoju,
Mają słuchawkowe głosy, mają brudne szyje,
Są takie dwudziestowieczne.
 Nie wiedziałam, że to jest jeszcze na liście.  Miranda wykręciła głowę i
powiedziała spod włosów:
 To wróciło. To śpiewali Rolling Stonesi.
Czy nie myślisz, że jest miejsce dla ciebie
W pościeli?
Kiedy piosenka się skończyła, Miranda powiedziała z pretensją, przekrzykując
histeryczny głos dyskdżokeja:
 Przestałaś. Dlaczego przestałaś?
 Przecież już cię drapię całe wieki.
 Powiedziałaś, że w prezencie urodzinowym mam pół godziny. Obiecałaś.
Charmian podjęła drapanie. Miranda z westchnieniem kogoś, kto tylko przyjmuje
należność, z powrotem zagłębiła twarz w poduszce. Na zewnątrz ruch uliczny mruczał
kojąco, syrena karetki pogotowia to wznosiła się, to opadała, ptak zaczął śpiewać,
przerwał, znów zaczął, gdzieś na dole rozległ się dzwonek, ktoś zawołał raz i drugi,
przejechała jeszcze jedna syrena, tym razem gdzieś dalej& Wszystko wydawało się tak
bardzo odległe z perspektywy podwodnego mroku, gdzie czas się zatrzymał, gdzie
Charmian w prezencie urodzinowym delikatnie wodziła paznokciami po plecach
przyjaciółki. Znów doszedł je z dołu głos.
Miranda poruszyła się i powiedziała:
 To chyba mama mnie woła. Musiał przyjść tata.
Stephen, dzwoniąc do drzwi domu, w którym mieszkał szesnaście lat, spodziewał się, że
otworzy mu córka. Zwykle tak bywało. Ale tym razem otworzyła mu żona. Miała nad nim
przewagę trzech betonowych schodków i spoglądała na niego groznie z góry, czekając, aż
coś powie. Ale nie wiedział, od czego zacząć, nie był przygotowany.
 Czy& czy jest Miranda?  zapytał w końcu.  Spózniłem się trochę  dodał i
wszedł po schodkach. W ostatnim momencie odsunęła się i otworzyła drzwi szerzej.
 Jest na górze  powiedziała bezbarwnym tonem, kiedy Stephen usiłował przecisnąć
się obok, nie dotykając jej.  Chodzmy do dużego pokoju.  Stephen poszedł za nią do
wygodnego pokoju, który się od lat nie zmieniał, od podłogi do sufitu wyłożonego
zostawionymi przez niego książkami. W rogu, przykryty płóciennym pokrowcem, stał jego
wielki fortepian.
Stephen przejechał ręką wzdłuż krzywizny jego krawędzi.
Wskazując na książki, powiedział:
 Muszę was od tego wszystkiego uwolnić.
 Kiedy ci będzie wygodnie  odparła żona, nalewając mu sherry.  Nic pilnego. 
Usiadł do fortepianu, zdjął pokrowiec i otworzył wieko.
 Czy któraś z was grywa na nim teraz?  Przeszła przez pokój z jego kieliszkiem i
stanęła za nim.
 Ja nigdy nie mam czasu. A Mirandy to teraz nie interesuje.
 Rozpostarł ręce nad cichym, rozległym akordem, przytrzymał go pedałem i czekał, aż
dzwięk przebrzmi.
 To znaczy, że jest nierozstrojony?
 Nie.  Wziął jeszcze kilka akordów, zaimprowizował melodię, prawie melodię.
Chętnie by zapomniał o pierwotnym celu swojej wizyty, gdyby go tylko zostawiono w
spokoju i pozwolono pograć z godzinę na własnym fortepianie.
 Nie grałem ponad rok  powiedział tonem wyjaśnienia.
Jego żona była już przy drzwiach i zamierzała zawołać Mirandę, musiała znów nabrać
tchu, żeby powiedzieć:
 Naprawdę? A według mnie bardzo dobrze ci to wychodzi.
Miranda!  zawołała.  Miranda, Miranda.  Jej głos wznosił się i opadał na trzech
nutach, przy czym trzecia była wyższa od pierwszej, i na koniec zanikał w tonacji pytania.
Stephen powtórzył na fortepianie tę trzynutową melodyjkę i żona zamilkła gwałtownie.
Spojrzała na niego ostro.  Bardzo dowcipne.
 Wiesz przecież, że masz muzyczny głos  powiedział bez ironii. %7łona zrobiła kilka
kroków w jego stronę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl