[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samości śląskiej, jednoczącej w sobie to, co niemieckie,
polskie, czeskie oraz genius loci, i tak tworzÄ…cej coÅ› spe-
cyficznego, właśnie tę niepowtarzalną śląskość& Kiedy
zjednoczonych Zlązaków opolskich pytano w 1910 roku
o ich język, okazało się jednak, że spora większość mówi
wyłącznie po niemiecku, a znacząca mniejszość wyłącz-
nie po polsku, i tylko niewielka grupa włada obydwoma
161
językami, reprezentując owych Zlązaków, o których póz-
niej twierdzono, że to oni są właściwymi Zlązakami i jako
tacy stanowią większość w swojej starej ojczyznie. Po-
dobnie jak w wielu innych regionach i miastach Euro-
py, zamieszkiwanych gwoli pożytku wszystkich przez
ludzi różnych narodowości, którzy odciskali tam swoje
piętno, również na Zląsku ludzie ci żyli raczej obok sie-
bie niż ze sobą. (Zdumiewające, jak niewielu mieszka-
jących w Pradze poetów niemieckich znało język czeski,
zdumiewające też, jak niewiele czescy poeci wiedzieli
o swoich niemieckich kolegach, chociaż wszyscy miesz-
kali w tym samym mieście, ale nawet w narodowym do-
borze literackich kawiarń, w których zazwyczaj byli sta-
łymi gośćmi, zwracali uwagę na to, żeby pozostawać we
własnym gronie).
Opole leży po obu stronach Odry, która rozgałęzia
się na jego południowym krańcu, tak że rzeka i ka-
nał otaczają cudownie piękną wyspę, a nad kanałem
od strony miasta rozpościera się najpiękniejsza część
starówki. Ale co to znaczy Stare Miasto? Opole, które
w zródłach zostało wymienione już w XIII wieku jako
Civium Oppolensium , jest młodym miastem liczącym
sto trzydzieści tysięcy mieszkańców, z których prawie
jedna czwarta to studenci różnych szkół wyższych o pro-
filu zawodowym i uniwersyteckim, powstałych dopiero
kilka lat temu.
Szedłem ulicą Krakowską, która prosto jak strzelił
prowadzi od dworca do centrum, a po kilkuset metrach
przechodzi w deptak. W południowym słońcu skręci-
łem za róg i znalazłem się we Florencji. Przede mną
162
rozpostarł się Palazzo Vecchio z charakterystyczną wieżą,
a jego fasada lśniła w łagodnym świetle polskiej wios-
ny na elegancki, florencki sposób. Mieszczanie opolscy,
pewni siebie kupcy, już w XIV wieku postawili sobie
pośrodku dużego placu rynkowego potężny ratusz. By-
wało, że padał on ofiarą ognia, a po odbudowie stawał
się coraz piękniejszy, im nowsze były bowiem czasy, tym
bardziej opolanie pragnęli mieć coraz starszy ratusz.
Wieżę Palazzo Vecchio kazali dobudować w 1864 roku
do swojego ratusza, który również w XX wieku ulegał
częstym i licznym zmianom, aż wreszcie całość nie wy-
trzymała i 15 lipca 1934 roku mieszkańcy miasta mieli
sposobność przeżyć jedyne w swoim rodzaju widowisko,
gdyż wieża runęła na oczach wszystkich zgromadzonych.
Dwa lata pózniej zaprojektowano ją lepiej pod względem
statyki, ale poza tym zgodnie z wzorcem z 1864 roku,
jako wierną kopię wieży florenckiej z 1320. Dopiero
teraz, w roku 1936, opolanie odczuli satysfakcję, gdyż
w przyszłości nie chcieli mieć jeszcze starszego miasta.
Ratusz jest otoczony rynkiem, prostokątem domów,
które w tak zwartej architektonicznie zabudowie nader
rzadko spotyka się w Europie Zrodkowej. Trzydzieści
dwa wspaniałe barokowe domy patrycjuszowskie, fasady
utrzymane w odważnym jasnym różu i w kolorach zieleni,
żółci, ochry, błękitu i pomarańczy, łączą się ze sobą, pro-
wadzą dookoła rynku, w którego środku króluje Palazzo
Vecchio. %7ładen z tych barokowych domów nie ma więcej
niż sześćdziesiÄ…t lat. Podczas II wojny Å›wiatowej führer,
tak bardzo kochający swój Zląsk, że kazał go doszczętnie
zniszczyć, byleby tylko nie oddać go w obce ręce, ogłosił
163
Oppeln miastem twierdzÄ…. Pod koniec 1944 roku miesz-
kańcy musieli opuścić miasto i zwolnić je dla Wehrmach-
tu, który miał nie wpuścić tutaj posuwającej się naprzód
Armii Czerwonej. Kiedy Wehrmacht wykonał swoje za-
danie, na rynku nie ostał się żaden dom. Sto siedemdzie-
sięcioro opolan pozostałych w mieście przeżyło koniec
wojny na olbrzymim rumowisku.
Po roku 1945, gdy Oppeln stało się polskim Opolem,
Niemcy, którzy wrócili do swojego miasta, i Polacy, prze-
siedleni tutaj ze wschodnich ziem Polski, które przy-
właszczył sobie Związek Radziecki, wspólnie stworzyli
z tej kupy gruzów nowe miasto, sprawiające wrażenie
starszego niż to zniszczone w ostatnich dniach wojny.
Rynek z barokowymi domami patrycjuszowskimi został
jeszcze za czasów demokracji ludowej odrestaurowany
tak pięknie, jak chyba nigdy wcześniej nie wyglądał, ur-
baniści odwołali się bowiem do oryginalnych widoków
miasta z XVI i XVII wieku i zrezygnowali ze wszystkiego,
co dodano tym kamieniczkom w pózniejszych czasach.
Zdumiony szedłem po barokowym placu niemieckiego
miasta handlowego, niezniekształconego żadnym złama-
niem stylu, choć równocześnie przecież znajdowałem się
na nowoczesnym głównym placu polskiego miasta, na
którym poza Palazzo Vecchio żaden dom nie był starszy
ode mnie nawet o dziesięć lat.
Na rozmowę z redaktorem śląskiego tygodnika miałem
stawić się o godzinie siedemnastej w barze Teatru 13 Rzę-
dów, który to bar znajdował się w jednym z tych wspa-
niałych starych nowych domów po zachodniej stronie
rynku. Tutaj w latach sześćdziesiątych XX stulecia reżyser
164
Jerzy Grotowski, który pózniej wyemigrował do Włoch,
prowadził teatr przeznaczony dla ograniczonej liczby
widzów i znany w całej Polsce pod legendarną nazwą
Teatr 13 Rzędów. W Krakowie ostrzegano mnie przed
tym redaktorem, twierdząc, że najprawdopodobniej będę
miał do czynienia z bezwzględnym wielkoniemieckim
nacjonalistą, który sprawy śląskie pokaże mi w sposób
zagmatwany i na opak. Oczekiwał mnie jednak miły męż-
czyzna, przypominający z twarzy i postury Lecha Wałęsę,
a z potężnym wąsem i brzuchem piwosza zdawał się
nieomal przesadnie odpowiadać rozpowszechnionemu
na świecie wizerunkowi Polaka. Kiedy chciał zamówić
dla nas piwo, okazało się, że znajdujemy się w lokalu dla
abstynentów, barze jedynie z nazwy, gdzie kelner, ledwie
usłyszał, na co mamy ochotę, zrobił minę pełną obrzy-
dzenia i zwrócił nam uwagę na to, że nie podaje się tu
alkoholu w żadnej postaci, ani zmieszanego z czymś, ani
rozcieńczonego. Gdy rzekomy rewanżysta pracujący dla
śląskiego tygodnika zaczął zadawać mi pytania, okazało
się, że tak słabo zna niemiecki jak ja polski, musieliśmy
więc poprowadzić rozmowę po angielsku. Upijaliśmy ze
szklanek po łyczku soku morelowego, a kiedy zauważy-
liśmy, że nie wiemy, jak on się nazywa po angielsku, nie
mogliśmy powstrzymać się od śmiechu nad wątpliwym
charakterem każdej rozmowy prowadzonej w języku,
który nie jest językiem ojczystym przynajmniej jednego
z rozmówców.
165
ZlÄ…ski esperantysta.
Memoriał dla Jana Fethkego
Kiedy rząd pruski w 1910 roku zażądał od mieszkańców
Oppeln, aby w ankiecie dotyczącej ich języka opowie-
dzieli się po stronie jakiejś narodowości, jedynie nieliczni
stwierdzili, że w takim samym stopniu czują się dobrze
w polszczyznie i w niemczyznie, toteż nie mogą lub nie
chcą zdecydować się na przynależność do jednej bądz
drugiej nacji. W tamtym roku został zapisany do szkoły
w Oppeln Jan Fethke, dziecko dwojga narodowości, ma-
jące w przyszłości zostać niemieckim pisarzem i polskim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]