[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ryzyko zachorowania na jedną z chorób przenoszonych drogą
płciową, aczkolwiek nie da się go całkiem wyeliminować.
Nie ma niebezpieczeństwa zajścia w ciążę. Nawet nie
trzeba się całkiem rozbierać...
Oszczędzę wam dalszych szczegółów.
Stara gwardia - tak nazywam tych, którzy skończyli
osiemnaście lat - powitała Squaresa ciepło. Znają go i
lubią. Moja obecność ich speszyła. Minęło trochę czasu,
od kiedy byłem na pierwszej linii. Mimo to niektórzy z
weteranów rozpoznali mnie, co sprawiło mi swoistą
przyjemność.
Strona 57
Bez pozegnania
Squares podszedł do prostytutki zwanej Candi. Ruchem
głowy wskazała dwie drżące dziewczyny skulone w bramie.
Obrzuciłem je uważnym spojrzeniem. Najwyżej
szesnastoletnie, przesadnie umalowane. Zcisnęło mi się
serce. Miały na sobie superkrótkie szorty i sztuczne
futerka, a na nogach wysokie szpilki. Często
zastanawiałem się, skąd biorą te stroje. Czyżby alfonsi
prowadzili specjalne sklepy z ubiorami dla dziwek?
- Zwieże mięso - powiedziała Candi.
Squares zmarszczył brwi i kiwnął głową. Najlepsze cynki
dostajemy od weteranek. Robią to z dwóch powodów. Po
pierwsze, wyprowadzając nowe z obiegu, eliminują
konkurencję. Na ulicy szybko traci się urodę. Szczerze
mówiąc, Candi wyglądała odrażająco. Nowe dziewczyny,
chociaż muszą kulić się w bramie dopóty, dopóki nie
zdobędą własnego terenu, na pewno zostaną zauważone.
Po drugie, one naprawdę chcą pomóc. Nie sądzcie, że
jestem naiwny. Wiem jednak, że pamiętają, co im się
przytrafiło. I chociaż może nie mówią głośno o tym, że
wybrały złą drogę, to zdają sobie sprawę, że dla nich
jest już za pózno. Nie mogą wrócić. Kiedyś spierałem się
z Candimi tego świata. Uważałem, że nigdy nie jest za
pózno, że jeszcze mogą zmienić swoje życie. Myliłem się.
Właśnie dlatego musimy dotrzeć do nich jak najszybciej.
Po tym, jak miną pewien punkt, nie zdołamy ich uratować.
Zmiany są nieodwracalne. Ulica pożera je i wypluwa -
zniszczone, zużyte. Dla nas są stracone. Umrą na ulicy
albo skończą w więzieniu czy w domu wariatów.
 Gdzie Raquel? - zapytał Squares.
 Pracuje w samochodzie - odparła Candi.
 Wróci?
 Tak.
Squares skinął głową i podszedł do dwóch nowych. Jedna
już nachylała się do okienka buicka. Nie wyobrażacie
sobie, jakie to frustrujące. Chciałoby się doskoczyć i
przerwać to. Odciągnąć dziewczynę, wepchnąć rękę w gardło
frajera i wyrwać mu płuca. A przynajmniej pogonić go,
zrobić mu zdjęcie czy też cokolwiek innego. Nic jednak
nie możesz uczynić, bo stracisz zaufanie. A wtedy
staniesz się bezużyteczny.
Trudno było patrzeć na to bezczynnie. Na szczęście, nie
jestem wyjątkowo odważny czy agresywny. To trochę ułatwia
sytuację.
Zobaczyłem, jak drzwi buicka się otwierają. Wydawało się,
że samochód pochłania dziewczynę. Znikła, wessana przez
ciemność. Chyba nigdy przedtem nie czułem się tak
bezradny. Spojrzałem na Squaresa. Nie odrywał oczu od
wozu. Buick odjechał wraz z dziewczyną, jakby nigdy nie
Strona 58
Bez pozegnania
istniała.
Squares podszedł do tej, która została. Ruszyłem za nim,
trzymając się z tyłu. Dolna warga dziewczyny drżała,
jakby powstrzymywała płacz, lecz spoglądała wyzywająco.
Najchętniej wsadziłbym ją do furgonetki, w razie potrzeby
używając siły. Nasza praca w ogromnym stopniu opiera się
na samokontroli. Właśnie dlatego Squares jest w niej
mistrzem. Zatrzymał się pół metra przed dziewczyną,
przezornie nie naruszając jej przestrzeni.
 Cześć - powiedział.
 Spojrzała na niego i mruknęła:
 Cześć.
- Pomyślałem, że mogłabyś mi pomóc. - Squares przysunął
się bliżej i wyjął z kieszeni zdjęcie. - Może ją
widziałaś?
Dziewczyna nawet nie spojrzała na zdjęcie.
 Nikogo nie widziałam.
 Proszę - rzekł Squares z cholernie anielskim uśmiechem
- nie jestem gliniarzem.
Próbowała udawać twardą.
- Tak się domyśliłam - powiedziała. - Rozmawiałeś z Candi
i innymi.
Squares przysunął się jeszcze bliżej.
- My, to znaczy mój kolega i ja...
Słysząc to, pomachałem jej ręką i uśmiechnąłem się.
 ...usiłujemy uratować tę dziewczynę.
Teraz zaciekawiona, zmrużyła oczy.
 Uratować przed czym?
 Szukają jej pewni bardzo zli ludzie.
 Kto?
- Jej alfons. My pracujemy dla Covenant House. Słyszałaś
o nas?
Wzruszyła ramionami.
- To miejsce, gdzie można się zatrzymać - ciągnął
Squares. - Nic szczególnego. Można tam wpaść i zjeść
gorący posiłek, przespać się w ciepłym łóżku, skorzystać
z telefonu, dostać czyste ubrania i tak dalej. W każdym
razie ta dziewczyna - znów pokazał zwyczajne zdjęcie
białej młodej dziewczyny z aparatem na zębach - ma na
imię Angie. Zawsze podawaj imię. To zbliża.
- Była u nas. To naprawdę fajny dzieciak. Chodziła na
kursy wieczorowe i znalazła pracę. Zmieniła swoje życie,
wiesz?
Dziewczyna milczała. Squares wyciągnął rękę.
 Wszyscy nazywają mnie Squares - rzekł.
Dziewczyna westchnęła, a potem podała mu swoją.
 Jestem Jeri.
 Miło mi cię poznać.
Strona 59
Bez pozegnania
- Taak. Nie widziałam tej Angie i jestem trochę zajęta.
W tym momencie należało właściwie ocenić sytuację.
Zaczniesz naciskać zbyt mocno, a stracisz dziewczynę na
zawsze. Ukryje się w swojej norze i nigdy z niej nie
wyjdzie. Wszystko, co byłeś w stanie zrobić, to zasiać
ziarno. Przekonać ją, że jest jeszcze oaza, cicha
przystań, bezpieczne miejsce, gdzie czeka na nią posiłek
i pomoc. Wskazać miejsce, gdzie choć na jedną noc może
się schronić i nie wychodzić na ulicę. Kiedy już tam się
znajdzie, otoczyć ją bezgraniczną miłością. Jednak nie
teraz. W tym momencie tylko byś ją przeraził. Skłonił do
ucieczki.
I chociaż pękało ci przy tym serce, nic więcej nie mogłeś
zrobić.
Mało kto potrafił przez dłuższy czas wykonywać tę robotę.
A ci, którzy umieli i odnosili w niej szczególne sukcesy,
byli... trochę stuknięci. Musieli być.
Squares zawahał się. Od kiedy go znałem, stosował tę
sztuczkę z "zaginioną dziewczyną". Widoczna na zdjęciu
dziewczyna, prawdziwa Angie, umarła przed piętnastoma
laty. Zamarzła na ulicy. Squares znalazł ją za
pojemnikiem na śmieci. Na pogrzebie matka Angie dała mu
tę fotografię. Chyba nigdy się z nią nie rozstawał.
- Dobra, dzięki. - Squares wyjął wizytówkę i podał Jeri.
- Jeśli ją zobaczysz, dasz mi znać? Możesz dzwonić o
każdej porze. Kiedy zechcesz.
Wzięła wizytówkę i obróciła ją w palcach.
- No, może...
Znowu chwila wahania. Potem Squares rzekł:
 Na razie.
 Taak.
Zrobiliśmy coś, co było najtrudniejsze: odeszliśmy.
Raquel tak naprawdę miał na imię Roscoe. A przynajmniej
tak nam powiedział - a może powiedziała. Nigdy nie
wiedziałem, czy zwracać się do Raquela jak do mężczyzny,
czy kobiety. Pewnie powinienem go (czy też ją) o to
zapytać.
Znalezliśmy ze Squaresem samochód zaparkowany przed
zamkniętą bramą dostawczą. Typowe miejsce do numerków na
ulicy. Okna wozu były zaparowane, ale i tak trzymaliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl