[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wojownicy mieli ze sobą włócznie i topory z kamiennymi ostrzami, czarownik - skórzany
worek.
- To on - powiedział Syzambry.
Wojownicy otoczyli siedzących mężczyzn. Hrabia nakazał Aibasowi wstać i podejść bliżej.
Aquilończyk zdołał zmusić nogi, by nie uginały się pod nim, a kolana, by nie stukały o siebie
jak rozchwierutane żarna.
Ojzyk uchylił usta, ale czterech spośród wojowników dopadło go, nim zdołał wydać głos.
Skórzany knebel zdusił jego krzyki, rzemieniami spętano mu kostki i nadgarstki. Ciągnąc za
pęta i skórzane odzienie, wojownicy wywlekli kapitana z chaty.
Aibas stał nieruchomo, aż ciężki krok górali ucichł wśród nocy, po czym cofnął się o krok,
patrząc wszędzie i nigdzie.
- Decius oddałby wiele, by to zobaczyć - powiedział cicho.
- Ba! - Przy tym wykrzykniku Syzambry poruszył wyłącznie ustami. Po chwili hrabia
skrzyżował chude nogi w farbowanych spodniach jezdzieckich i wzruszył ramionami. - Jeżeli
nasz dostojny generał ma krew w żyłach, a nie mleko, już dawno ująłby w swoje ręce to, co
mu się należy. Gdyby tak postąpił, służyłbym mu z radością.
Aibas pomyślał, że równie dobrze jak tego, że Syzambry zgodzi się służyć komukolwiek,
można by spodziewać się dnia, gdy sępy postanowią spędzać życie na poście i modłach.
- Ojzyk zostanie rzucony potworowi? - zapytał.
- Ważysz się kwestionować moje decyzje? - rzucił zwodniczo łagodnym tonem hrabia.
- Niczego nie kwestionuję, a już zwłaszcza twoich rozkazów, panie - odrzekł Aibas. - Gdyby
nie ich mądrość, nie znalezlibyśmy się tak blisko zwycięstwa. Chciałem tylko przypomnieć, że
składanie ofiar bestii napawa trwogą górali.
- Tchórze! - skwitował te słowa hrabia.
Można by spierać się, że zbyt wielka liczba tchórzy zamieniała najlepiej wyposażoną armię w
motłoch. Można by również stwierdzić, że każdy, kto widział, w jaki sposób księżna pojawiła
się w dolinie, miał prawo marzyć, by znalezć się jak najdalej stąd. %7ładnej z tych rzeczy nie
mógł jednak hrabiemu powiedzieć nikt, kto pragnął dożyć następnego poranka. Aquilończyk
musiał się zadowolić wzruszeniem ramionami.
- Jestem pewny, że wojownicy nie wypuszczą Ojzyka - powiedział Aibas. - Jego krewni zbyt
ochoczo poczynali sobie wypędzając Pougoi z rodzimych ziem do tej doliny. Górale mają
długą pamięć.
- Odwrotnie niż mieszkańcy dolin - odparł Syzambry niemal z uśmiechem. - Kiedy dowiedzą
się, że Ojzyk został rzucony bestii na pożarcie za zdradę, nie zwrócą uwagi, w jaki sposób
obejmę tron. Uwierzą mi - przynajmniej częściowo - gdy zapewnię, że zdobyłem pałac, by
ochronić koronę przed Deciusem i Ojzykiem, że Eloikas umarł wcześniej, a księżna
potrzebowała pociechy. Dadzą wiarę, że panowanie Eloikasa skończyło się z woli bogów, a
nie wskutek moich działań.
Aibas pomyślał o ludziach, których spotykał w ciągu wielu lat tułaczki. W porównaniu z ich
intrygami niektórych z nich knowania Syzambrego wydawały się równie naiwne, jak
szachrajstwa malców przy grze w kamyki. Mimo to przypominający posturą dziecko
arystokrata mógł pozbyć się swego sługi jak niepotrzebnego kamienia, gdyby tylko domyślił
się, co chodzi mu po głowie.
- Zapewne, mój panie - powiedział Aibas. - Czym jeszcze mogę ci służyć?
- O świcie wyruszam, by dołączyć do moich ludzi. Zdołasz znalezć dla mnie kobietę?
- Obawiam się, że nie ma tu takich, które ucieszyłyby twe oko - odpowiedział Aquilończyk,
modląc się, by Syzambry nie wypatrzył przypadkiem Wylli.
- Tak podejrzewałem. Trudno - odparł hrabia. - Strzeż do mojego powrotu tej sakwy jak
własnego życia. Podziękowania za oddaną służbę. Bywaj!
"Ja" Syzambrego brzmiało niemalże jak monarsze "my". Aibas skłonił się, pozostając w tej
pozie do chwili, gdy za hrabią zamknęły się drzwi.
Zaraz potem przyklęknął przed sakwą, wykonaną ze skóry i spiętą żelazną taśmą. Rzut oka na
runy pokrywające metal sprawił, że Aibas zrezygnował z dokładniejszego ich studiowania.
Mimo słabego światła łojowej lampki zorientował się, że przypominały znaki widniejące na
tamie. Wyczuł, że w torbie znajduje się coś ciężkiego, lecz nawet nie dopuszczał do siebie
myśli, że mógłby ją otworzyć.
Syzambry pozbył się wszelkich oporów w korzystaniu z magii Pougoi. Aquilończyk był pewny,
że hrabia nie wie, jaka jest natura tych czarów - ani jakiej zapłaty może ostatecznie zażądać
w zamian Bractwo.
Rozdział 9
Conan przebudził się w ciemnościach. Z początku nie wiedział, co go wytrąciło ze snu.
Przyczyną tego mogło być łoże zbyt duże nawet jak na niego. Cymmerianin zgodził się spać w
nim, gdyż nie miał innego wyboru. Przysiągł sobie solennie, że zanim znów położy się do snu,
odszuka pałacowego stolarza i poprosi go o zbicie nowego łóżka. Był gotów znieść nawet
niewybredne żarty rzemieślnika.
Conan opuścił stopy na popękane płytki posadzki, naciągnął spodnie, przypasał miecz. Do
jego uszu dobiegały odgłosy chlupotu i postukiwania nocnikiem o kamienie, krzyk, wywołany
przez koszmar lub miłosne uniesienie, chrobotanie myszy lub szczura w kącie.
Cymmerianin w dalszym ciągu był przekonany, że nie obudził się bez powodu. Instynkt, dzięki
któremu utrzymywał się przy życiu, podszeptywał mu naglące ostrzeżenia.
Barbarzyńca naciągnął koszulę i wetknął obydwa sztylety do pochwy. Zastanowił się, czy nie
zabrać łuku, lecz w końcu pozostawił go u stóp łoża.
Zdawał sobie sprawę, że tylko on przeczuwa czyhające niebezpieczeństwo. Widok krążącego
w pełnym rynsztunku Cymmerianina mógł wywołać jedynie pytania bez odpowiedzi.
Niewiedza i lęk mogły doprowadzić jedynie do wywołania paniki, co uniemożliwiłoby w
przypadku napaści obronę pałacu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl