[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chmura cofnęła go o pół kroku, okręcił się, zdążył obrzucić mnie spojrzeniem pełnym
zaskoczenia i runął w trawę. Samego upadku już nie widziałem, ponieważ to ja pierwszy
zwaliłem się pomiędzy wysokie zdzbła. Nie miałem widowni i nie było kamery, mogłem więc
spokojnie przeleżeć chwilę, i to nie obawiając się o swoje życie. Teba, a właściwie jej język
ślizgający się po mojej zlanej potem twarzy, zmusił mnie do otwarcia oczu. Czułem ohydną
słabość w kolanach i dzikie podskoki prawej powieki, czułem też zapach świeżej krwi i niezbyt
mnie cieszyło, że to nie moja krew. Przekręciłem się przez bok i przywarłem całym ciałem,
twarzą do pachnącego zielenią i ciepłem dywanu traw. Kilka minut wdychałem ten aromat,
szukałem w nim bodzca, zachęty do ruszenia się i dokończenia tego, czego nikt mi nie kazał
zaczynać. W końcu wstałem i ubrałem się.
Guylord, starszy o dwadzieścia kilka lat od znanego mi osobiście, leżał na plecach
z rozrzuconymi rękami, koszmarnie posiekany przez pociski z nieludzkiej broni. Na piersi,  tam
gdzie musiały nałożyć się na siebie dwie chmary pocisków, krzepła plama krwi wielkości
sporego talerza, inne pociski zostawiły pojedyncze, malutkie kropelki-strupki. Laser leżał na
przedłużeniu prawej ręki, palce wciąż zaciskały się na spuście, rubinowe oczko na wylocie luf)
jarzyło się, czaiło, gotowe parsknąć śmiertelnym światłem. Ostrożnie obszedłem Guylorda,
przegoniłem do samochodu Tebę, która zamierzała podejść do ciała akurat polem ostrzału lasera,
i delikatnie wyplątałem palec zabitego z ochronnego kabłąka nad spustem. Nie dotykając
żadnego z kilkunastu owalnych przycisków podniosłem strzelbę, akumulator wypiąłem z szelek
i zaniosłem wszystko do blueballa. Udało mi się znalezć przycisk zwalniający klapę bagażnika,
wrzuciłem doń laser, wrzuciłem? włożyłem delikatnie i wróciłem do ciała. Dłonie zabitego
niemal nie miały ran, chwyciłem za nie i zawlokłem go do wozu, za nami został szeroki pas
zgniecionej, zalanej krwią trawy.
Po włożeniu Guylorda na tylne siedzenie pochyliłem się i nie wsiadając do blueballa
obejrzałem deskę rozdzielczą. Różniła się znacznie od znanych mi, pod zamaskowaną klapą
odkryłem pulpit czegoś, czego żaden ze współczesnych samochodów nie miał  sterownik
maszyny czasu. Były to dwa nadspodziewanie proste w odczycie ekrany, jeden wskazujący datę
i godzinę, którą wskazywał również mój zegarek, i drugi, na którym znalazłem dzień, miesiąc
i rok, z którego przybył Guylord. Ta informacja była dla mnie bardzo cenna, miałem nawet
zamiar zapytać o nią samego Guylorda seniora i zrobiłbym to, gdyby bieg wypadków nie uległ
przyspieszeniu. Oba ekrany otoczone były podwójnymi szeregami przycisków opatrzonych
napisami znanymi z klawiatury kompów, ale tylko częściowo. Zastanawiałem się, na przykład,
chwilę co może znaczyć  DEGR albo  CO czy  PHL i co się stanie, jeśli nacisnę ten właśnie
klawisz. W końcu uznałem, że tu niczego nie należy ruszać. Ekran, wskazujący dane
z przyszłości, w górnym prawym rogu bezgłośnie odstukiwał czas do automatycznego powrotu,
co do tego nie było wątpliwości. Jeszcze siedem godzin z minutami. Zatrzasnąłem drzwi wozu
i zapaliłem papierosa. Musiałem zdecydować się albo na siedmiogodzinne czekanie, albo na
podpalenie wozu, albo na pozostawienie go własnemu losowi. Wróciłem do bastaada i dopiero
gdy sięgnąłem do skrytki przypomniałem sobie, że cały zapas alkoholu został w garażu, a gdy
roześmiałem się z własnej głupoty, zastanowiło mnie coś w paśmie drzew oddzielających łąkę od
szosy. Szybko wyjąłem lornetkę i jednym okiem, nieznacznie wysuwając głowę ponad deskę
rozdzielczą, zlustrowałem długą kępę drzew i krzewów. Poprawił mi się humor, poklepałem
Tebę po łbie i uruchomiłem silnik. Po własnych śladach wycofaliśmy się na szosę, tam już bez
wyrzutów sumienia przydusiłem gaz do dechy, przed domem zahamowałem marszcząc glasfalt, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pruchnik.xlx.pl